Słońce wschodzi nad wulkanem Bromo


Jest 3 rano i zupełnie ciemno, dookoła czarna noc, ani śladu księżyca, niebo pozbawione gwiazd. Wąski strumień żółtego światła oświetla jadący przed nami samochód. Dokładnie widzę fragment czerwonej karoserii i tablicę rejestracyjną. Wielkie szerokie koła wzbijają kłęby kurzu, spod nich co chwilę tryskają kamienie. Czuję, że jedziemy ostro w górę. Silnik wyje złowrogo. W rytmie jego odgłosów podskakuję na niewygodnej, twardej ławce.

Odwracam się do tyłu i to co widzę pozostaje w mojej pamięci do dzisiaj.


Za nami w atramentowej ciemności ciągnie się sznur świateł.  Jak świecące świetliki reflektory samochodów znaczą trasę, którą właśnie pokonaliśmy. Droga wije się, znika, za chwile znowu pojawia. Jedziemy w długim sznurze samochodów. Wszyscy w tym samym celu. Chcemy powitać dzień nad wulkanem Bromo a potem zajrzeć wgłąb ziemi. Nie przypuszczałam, że jest nas aż tylu chętnych. Jedziemy wyżej i wyżej a kolumna samochodów za nami nie ma końca. Zastanawiam się, ile ich jest jeszcze przed nami? To szczyt sezonu, wulkan jest od jakiegoś czasu wyjątkowo spokojny, będzie niestety tłoczno.

Nasza podroż przez czarne pustkowia trwa ponad godzinę. Gdy osiągamy wysokość ponad 2 tys. metrów nie wierzę własnym oczom. Nagle wjeżdżamy do całkiem sporego miasteczka. Witają nas malutkie domki, wąskie uliczki, wypełnione zaparkowanymi samochodami, świecące słabym światłem żarówki i tłum ludzi. Wszytko to zbudowano dla potrzeb turystów. Są tu malutkie restauracje, sklepiki, toalety, można zjeść śniadanie, kupić pamiątki.


Parkujemy samochód wzdłuż drogi. Kierowca prosi aby zapamiętać miejsce i numer rejestracyjny samochodu. Na dworze wita nas przejmujący chłód, jest naprawdę zimno. Ostrzegano nas wczoraj, że może być nawet około 0 stopni. Ostre powietrze szczypie mnie w policzki ale wczoraj zakupiona czapka przyjemnie grzeje.

W tłumie ludzi idziemy na taras widokowy. Wzdłuż drogi sprzedawcy oferują ciepłe napoje, jedzenie a także rękawiczki, szaliki i czapki. Ktoś proponuje nam maseczki, mijam go ze zdziwieniem. Jeszcze nie rozumiem jak bardzo okażą się cenne.


Na tarasie widokowym jest tłoczno i ciemno. Światła miasteczka zostawiamy za sobą. Miejsca przy barierce są zajęte, stoję w tłumie ludzi. Patrzę na czarną ścianę przed sobą, nie wiem czego się tam spodziewać. Podnoszę wzrok, nad naszymi głowami widzę gwiazdy, jesteśmy chyba ponad chmurami…

Powoli zaczynam zauważać zmieniający się krajobraz, odkrywam przed sobą różne odcienie czerni. Jej kolory zaczynają układać się w zarysy gór i doliny. Dostrzegam gałęzie pobliskich drzew. Niebo powoli jaśnieje. Od lewej strony zalewa je coraz intensywniejsza czerwień.


Spektakl trwa, przybywa kontrastu i nasycenia. Jeszcze nie robię zdjęć. Aparat fotograficzny niestety nie udźwignie tych subtelności, ludzkie oko jest ciągle jeszcze niezastąpione. W myślach próbuję nazywać to co widzę. Staram się zachować do Pamiętniczka obraz malowany słowami i własną wrażliwością.


Gdy w końcu decyduję się na pierwsze zdjęcia jestem zrozpaczona. Przede mną wyrasta las kamer i telefonów na kijach, świecących ostro ekranów, błyskających fleszy. Nie jestem w stanie zrobić ani jednego zdjęcia bez tych cudów techniki. Przesłaniają mi krajobraz, zakłócają myśli. Ogarnia mnie złość. Z tych zdjęć z lampą błyskową i tak przecież nic nie wyjdzie a kije można po zrobieniu fotki schować, ekrany zgasić. Wystarczy tylko pomyśleć przez chwilę o tych co stoją z tyłu…


Postanawiam działać. Podnoszę swój aparat do góry i przepraszając wszystkich dookoła śmiało przeciskam się do pierwszego rzędu. Moja determinacja i pewność siebie sprawiają, że o dziwo ludzie ustępują mi miejsca. Tak docieram do barierki. Teraz już nic i nikt nie przeszkadza mi w oglądaniu świata przez obiektyw aparatu.


Słońce już zdążyło wstać. Widać coraz więcej i dalej. Jest coraz jaśniej, coraz bardziej kolorowo. Chmury wypełniają doliny i rozlewają się po okolicznych pagórkach niczym wzburzone morze.


Spoglądam na prawą stronę. Tam jest cel naszej dzisiejszej wędrówki. W oddali widzę wulkan Bromo. Z wnętrza jego krateru unosi się dym.

- Witaj! - myślę po cichu - Za chwilę się spotkamy! - i dziwię się sobie, bo jakoś wciąż trudno mi uwierzyć... za chwilę...  oko w oko z kraterem wulkanu….

cdn



2 komentarze:

  1. Pięknie, ostatnie zdjęcie wygląda tak jakby zostało zrobione na zupełnie innej planecie :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tam rzeczywiście był księżycowy krajobraz.Pozdrawiam :)

      Usuń

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...