Czy w świątyni Pura Ganung Kawi mieszkają duchy?


Gdy piszę te słowa wszystko już się zdarzyło i należy do przeszłości, ale dla mnie wciąż jest i wciąż jeszcze się dzieje…. bo obcowanie z duchami pozostawia ślad, wieczną pamiątkę, niezbity dowód innego istnienia….

I nawet jeśli to wszystko okaże się nieprawdą, nawet jeśli pozostanie tylko efektem mojej wyobraźni, nawet jeśli nic nie będzie znaczyć…. to jednak teraz jest, trwa…

Ta historia zdarzyła się naprawdę.


Stoję w pełnym słońcu na środku niedużego, kamiennego dziedzińca świątyni Pura Ganung Kawi na Bali. Patrzę przed siebie i nie widzę nic, zupełnie nic. Nie wiem czy wciąż oślepia mnie słoneczny blask, czy mieszkające tu duchy tak skutecznie strzegą swoich tajemnic.
- Oślepiły mnie? W jednej chwili odebrały wzrok? Co chcą ukryć przede mną? Dlaczego? - pytania rosną jedno za drugim.

Czy boję się?  Tak, ale ze strachem wygrywa ciekawość.


Świątynia położona jest w malowniczej dolinie, która tonie w tropikalnej zieleni; zewsząd otaczają ją pola ryżowe; przez środek przepływa święta rzeka Pakerisan.  Na skalnych klifach po obu stronach rzeki, ponad tysiąc lat temu, wydrążono dziesięć grobowców dla balijskich królów. Szacuje się, że powstawały w IX lub X wieku. To mniej więcej w tamtym czasie rozwinął się tu kult zmarłych władców, których po śmierci uznawano za bogów.

Stoję właśnie przed nimi.


Wiem, że w grobowcach nie ma ciał królów, na Bali kremuje się zwłoki, ale duchy… duchy mogą być, mieszkają tu przecież…  a Balijczycy wierzą, że zmarli władcy raz do roku schodzą na ziemię i przekazują poddanym swą siłę i mądrość. Ten czas to wielkie święto, wita się ich modlitwami i hojnie gości przez 10 dni. Obcowanie z duchami przodków zapewnia moc, która ochroni przed złem przez cały następny rok.


Dotarliśmy tu wąską brukowaną aleją wijącą się wśród bujnej zieleni tropikalnych lasów deszczowych.  Mijaliśmy kamienne kapliczki, pagody z czarnymi dachami; typowe balijskie zabudowania świątynne bez ścian, z podwyższoną podłogą i ozdobnym dachem; przechodziliśmy obok kamiennych basenów wypełnionych po brzegi świętą wodą. W jej ciemnej głębi spokojnie pływały kolorowe karpie. Cień wysokich drzew zapewniał nam spokój, poczucie odosobnienia i przyjemny chłód. Niewielu turystów zechciało się tu zatrzymać. Jesteśmy prawie sami.


Wyjście ze strefy cienia okazuje się dla mnie niezwykle bolesne, gorące powietrze okrywa mnie grubą termiczną peleryną a piekielna jasność odbiera mi wzrok. Nawet ptaki milkną w tym skwarze. Słyszę cichnące głosy ludzi. Pod stopami czuję jak słońce przez cały dzień nagrzewało kamienny dziedziniec, równie skutecznie rozpala teraz moją wyobraźnię. Oślepiona i rozgrzana bezlitosnym żarem wyczuwam jak strużki potu płyną mi po plecach a nogi plączą się w za długi sarong… nieruchomieję ze strachu.

Mija dłuższa chwila, w której tkwię samotnie. Powoli, bardzo powoli odzyskuję wzrok. Najpierw zauważam w otaczającej mnie czerni subtelne odcienie szarości; jak z gęstej mgły wynurzają się kształty, dostrzegam coraz wyraźniejsze szczegóły, kolory nabierają treści. Przede mną w szarej, zimnej kamiennej ścianie wyłaniają się czarne dziury grobowców. Pięć wydrążonych w skale, wysokich na ponad 7 metrów otworów.  W środku każdego jakby domek, kapliczka z ozdobnym dachem, malutkimi ślepymi oknami i kamiennymi drzwiami, których nie da się otworzyć.


Orientuję się, że jestem tu sama, wszyscy poszli dalej prowadzeni przez naszego przewodnika. Zgubiłam się? Chcę ruszyć za nimi ale moją uwagę przykuwa rytmiczny stukot wydobywający sie z jednego z grobowców. Puk, puk! Puk, puk! Rozglądam się dookoła. Nikogo nie ma, tylko ten rytmiczny dźwięk.

Puk, puk! Puk, puk!

A jeśli to jakiś duch mnie woła, chce się uwolnić, wyjść na świat? A jeśli oczekuje mojej pomocy? Puk, puk!  Puk, puk! Serce wali mi w rytmie dochodzących odgłosów. Teraz naprawdę się boję, nie jestem gotowa na spotkanie z duchami...
- Balijscy królowie wybaczcie mi - jakimś cudem odnajduję w sobie potrzebne siły i pędem ruszam przed siebie, byle dalej! W biegu na chwilę odwracam wzrok…. widzę jakby cień uciekający spod grobowców… przez chwilę biegnie niedaleko mnie…


Bezpiecznie czuję się dopiero gdy odnajduję swoją grupę. Nikomu nie mówię co się wydarzyło i dlaczego jestem tak zdyszana.

Gdy wychodzimy ze świątyni mój wzrok spotyka się na chwilę z ogromnym smutkiem starego samca makaka - czy my się znamy?



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...