Snorklowanie, delfiny i inne przyjemności morza Flores


To miał być wyjątkowy dzień, ostatni dzień naszego rejsu. Ranek zapowiadał cudowne chwile. Słońce wstawało radośnie. Jego ciepłe promienie zaglądały do kajuty i zdawały się delikatnie poruszać  firanką. Przez uchylone okno mieszały się dźwięki: plusk rozbijających się o burtę fal i odgłosy przygotowywanego śniadania. Rozchodzący się zapach kawy nie pozostawiał złudzeń, pora wstawać. Dziś o tyle łatwiej, że później będzie można jeszcze poleniuchować do woli. Nie planujemy żadnego zwiedzania, tylko pływanie, snorklowanie, opalanie się, co kto lubi i nic - czym można by się zmęczyć, same przyjemności!





Przy śniadaniu kapitan zapowiada wieczorną atrakcję.
- Zgodnie ze zwyczajem dziś to ja  przygotuję dla was kolację -  mówi puszczając oko do kucharza i uśmiechając się przy tym niewinnie - Zjemy ją na bezludnej wyspie. Będziemy tylko my, ognisko, ryby na patyku, egzotyczne dodatki  i piwo. Szykujcie się! - Po takiej zapowiedzi nie możemy doczekać się wieczoru.

Tymczasem cały dzień pływamy po spokojnych wodach morza Flores. Słońce rozgrzewa i opala nasze ciała. Morska bryza przyjemnie chłodzi. Woda co chwilę zaprasza obiecując niesamowity podwodny świat. Kapitan wyszukuje nam coraz to lepsze miejsca do snorklowania.


Morze jest ciepłe, nawet bardzo ciepłe, ma podobno 29 stopni Celsjusza. Pływanie w tych warunkach sprawia mi wyjątkową przyjemność. Podwodne kolory mieszają się i delikatnie przechodzą jeden w drugi. Tu i ówdzie zadziwiają ostre barwy i niespodziewane kontrasty. Słoneczne promienie tańczą na nierównym piaszczystym dnie. Podziwiam kolorowe ryby, rozgwiazdy, ukwiały i cały ten tajemniczy, bajkowy świat rafy koralowej. Wynajdujemy coraz to piękniejsze muszelki. Panowie dzielnie wyławiają je z morskiego dna. Nasza kolekcja stale rośnie, układamy je wszystkie w jednym miejscu, na dziobie statku. Muszelka obok muszelki, od największych do tych maleńkich, perłowych, secesyjnie pofalowanych klejnotów. Każdą z nich delikatnie obracam w palcach i oplatam wzrokiem zachwytu.
- W sam raz na niepowtarzalną biżuterię. Do tego jakiś rzemyk albo kolorowy sznureczek - lekko mrużę oczy i bez trudu wyobrażam sobie efekt.


Wtedy słyszę głos przewodnika:
- Patrzcie delfiny! Deeelfinyyy!
-Taaam!!! - wskazuje ręką.
Wszyscy biegniemy na prawą burtę.
- Są! Naprawdę są!
Zwierzęta pływają tuż przy nas, są na wyciągnięcie ręki, trzy a może cztery osobniki. Trudno je policzyć.Trochę się z nami bawią, chowając gdzieś w głębinach i wynurzając po chwili. Przepływają z lewej na prawą burtę wprowadzając na pokładzie niemałe zamieszanie. To wszystko trwa dłuższą chwilę. Wszyscy cieszymy się jak dzieci. Potem delfiny nagle znikają i zostawiają nas poruszonych tym niespodziewanym spotkaniem.



Podnoszę wzrok. Nad nami bezchmurne niebo uwodzi swą niebieskością. Woda przybiera najbardziej niesamowite kolory. Przez chwilę mam wrażenie jakby to jakiś szalony malarz-artysta czyścił swoje pędzle w tej wodzie. Tu ślad turkusu, tam dalej akwamaryna, tuż przy piasku błękit ceruleum, a tam gdzie najgłębiej mroczne indygo przechodzące w ciemny granat. Nie mogę się nadziwić bogactwem tych odcieni.
- Co za dzień! - uśmiecham się sama do siebie.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...