Namaste! Witaj Katmandu!


International Tribhuvan Airport w Katmandu nie jest ani mały, ani duży, nie jest już nowy, ale w miarę nowoczesny. Ma dwa terminale, całkiem dużą halę odlotów i przyjemną halę przylotów. Wita nas słońcem, rześkim chłodem poranka i ogromnymi napisami Namaste! Welcome to Nepal! 



Z samolotu wychodzę razem z buddyjską mniszką. Jest niskiego wzrostu, krępej postury, ma ogoloną głową i raczej przypomina młodego chłopaka. Nosi charakterystyczne czerwone ubranie, na plecach ma stary zniszczony plecak a w ręce trzyma duży buddyjski różaniec. Przez chwilę patrzę jak jego drewniane koraliki sprawnie przeskakują między palcami a cały sznur delikatnie faluje w rytm jej kroków. Towarzyszy mi myśl, że mogłabym pójść razem z nią nie tylko do hali przylotów, ale także gdzieś dalej… w góry… do jednego z buddyjskich klasztorów…. 
- Spokojnie - chłodzę własne emocje - Przyjdzie i na to czas…


W hali przylotów jest już pełno ludzi. Wszyscy tłoczą się przy stolikach gdzie wyłożono deklaracje wizowe. Natychmiast je wypełniamy i stajemy w kolejce po wizę. Rozglądam się dookoła. Dopiero teraz zauważam, że większość pasażerów, z którymi przylecieliśmy to bardzo młodzi ludzie. Siedzą teraz na ziemi, na swoich plecakach, pośpiesznie wypełniają dokumenty, szukają paszportów, pieniędzy.  Czuję, że nie mają czasu do stracenia. Wzywają ich Himalaje! Przygoda czeka!


Nagle wszystko się zmienia, gasną światła i urzędnicy przestają nas obsługiwać. Nie ma prądu. Obsługa lotniska nie wydaje się tym zadziwiona, prawie nie reaguje, widać są przyzwyczajeni bo przerwy w dostawach prądu wciąż jeszcze się tu zdarzają. Pasażerowie cichną i trwają przez chwilę w pytającym bezruchu. Potem wszystko jakby nigdy nic wraca do normy. Sprawnie załatwiamy ostateczne formalności i wychodzimy na parking. Tam czeka na nas busik.

Katmandu spowite jest ostrym słońcem. Jest jednak chłodno, nic dziwnego, przecież to zima. W ciągu dnia możemy spodziewać się ciepła, nawet ponad 20 stopni, ale noce bywają teraz chłodne i wcześnie rano wciąż jeszcze czuć ten chłód. O tej porze dnia słońce w zasadzie bardziej świeci niż grzeje. Trzeba trochę czasu aby zrobiło się przyjemniej.


 Do hotelu nie mamy daleko, jakieś 5 kilometrów, ale ten niewielki odcinek drogi zajmuje nam ponad godzinę. Właściwie głównie stoimy w korkach lub próbujemy włączyć się do ruchu. Na ulicach panuje niewyobrażalny chaos. Wszyscy przeraźliwe trąbią. Powietrze nieustannie wypełnia ostry dźwięk klaksonów i warkot silników jednośladów. Wiem, że potrzebuję czasu aby przyzwyczaić się do tych dźwięków. 



Na ulicach nie ma wytyczonych pasów i nawet jeśli obowiązują tu jakieś przepisy ruchu drogowego to i tak każdy jedzie jak chce. Tuż przy lotnisku policjanci próbują kierować ruchem. Trochę to pomaga, ale ogólna zasada jest taka, że duże samochody zupełnie nie zważają na te mniejsze a motory i rowery non stop atakują, slalomem przemieszczają się pomiędzy samochodami natychmiast wypełniając każdą wolną przestrzeni. Taki średni samochód jak nasz ma tutaj raczej niewielkie szanse.



Wzdłuż ulic nie ma chodników, nie ma też przejść dla pieszych. Piesi pokonują drogę na własną odpowiedzialność, nikt nikogo nie przepuszcza, nie ustępuje drogi. Trzeba być wyjątkowo czujnym i zdeterminowanym by sprawnie dotrzeć na drugą stronę ulicy. Ja nie potrafię i zawsze mam z tym duży kłopot w Azji. Teraz jednak bezpiecznie siedzę przy oknie i obserwuję miasto. 



Katmandu nie wydaje się ładne. Mijamy byle jakie kilkupiętrowe domy, ciasno ustawione jeden obok drugiego, im bliżej centrum, tym gęściej obwieszone są reklamami. Wszystko wydaje się spowite jakąś gęstą mgłą szarości, na ulicach widać sterty gruzu. Szare bezlistne drzewa, szare ulice, pył i kurz, wszystko dawno niemyte deszczem. Trudno zaistnieć tu kolorom, trudno przebić się przez tą mgłę barwnym kobiecym strojom, piramidom kolorowych owoców na ulicznych straganach czy wiecznie zielonym sosnom, świerkom i araukariom. Trudno się tu także oddycha. Na twarzach wielu ludzi widzę ochronne maseczki. Wszystko wygląda inaczej. Wszystko pachnie inaczej i inaczej brzmi…

Wszystko we mnie krzyczy: nie tak miało być!



Wreszcie docieramy do hotelu. Wchodzę do recepcji, nie jest duża podobnie jak i cały hotel. Zza drewnianej lady wita nas uśmiechnięta młoda dziewczyna. Nad jej głową trzy ogromne zegary pokazują czas w Katmandu, Paryżu i Tokio. Obok niewielkiego stolika z dwoma fotelami widzę stojak na foldery reklamowe. Odruchowo zabieram do  Pamiętniczka wizytówkę hotelu i mapkę Katmandu. Po krótkiej chwili dostajemy klucze i udajemy się na drugie piętro. 


Pokój jest w  wersji minimalistycznej, wyposażony w dwa łóżka, stolik wielkości szachownicy i małą szafę do której nie mam ochoty zaglądać. Na ścianach znajduję kilka gwoździ po obrazkach a pod sufitem trójramienny wentylator. W środku jest zimno i bardzo głośno. Ogromne okna wychodzą wprost na ruchliwą ulicę. Są tak nieszczelne, że wydaje się jakby były zupełnie pozbawione szyb, ręką sprawdzam czy naprawdę istnieją. Z przerażeniem myślę o czekającej nas nocy. Potem zasłaniam okna ciężką, zakurzoną kotarą i marzę już tylko o kąpieli…. 

Za godzinę czeka nas pierwszy spacer…



3 komentarze:

  1. Naprawdę świetnie się czyta, normalnie czuję jakbym tam była razem z Tobą. :)))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bardzo dziękuję i cieszę się, że mi towarzyszysz 😊. Pozdrawiam.

      Usuń
    2. To bardzo miłe i motywujące słowa. Dziękuję 🧡

      Usuń

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...