Na ulicach Katmandu



W Katmandu jest tłoczno. Wąskie uliczki starego miasta wypełnia rzeka przechodniów, która raz na jakiś czas rozdziela się na mniejsze strumienie sprawnie omijając zaparkowane samochody lub przeciskające się tu i ówdzie jednoślady. 




Chwilę później na skrzyżowaniach i placach rozlewa się szeroką falą, wypełniając każdą wolną przestrzeń, po czym znów przeciska się wąskimi korytarzami brukowanych uliczek lub wpada wprost w rozległy strumień wartko sunących kilu-pasmową jezdnią samochodów. Tu pojedynczy człowiek nie znaczny już nic, wobec ilości, rozmiarów i bezduszności maszyn na kółkach. 



Skutecznie omijamy zatłoczone, szerokie jezdnie, uciekamy przed spalinami i hałasem miasta. Wąskie uliczki znacznie przyjemniej prowadzą nas swoim rytmem. 

Otacza mnie kolorowy tłum.  Przez chwilę przyglądam się mijanym ludziom, z ich twarzy czytam jak z nut. 






Bez trudu rozpoznaję znajome dźwięki pieśni o życiu, symfonii dnia powszedniego, orkiestry na wiele różnych instrumentów.  Ludzie niosą ze sobą wszystko to, co im w duszy gra: i radość, i smutek, zamyślenie, dalekie plany, marzenia, zwykłe sprawy i wczorajszy dzień. 






Jak w każdym mieście na świecie, także tu w Katmandu, na wyciągnięcie ręki jest życie, w licznych swych odsłonach…..



Choć muszę przyznać …  jest tu jakoś inaczej…. Coś mnie wciąż intryguje, zastanawia…. jakby nie pasuje do znanych mi obrazów miasta…

To co widzę stanowi bowiem dziwne połączenie tego co było, tego co jest  z tym co nieubłaganie nadchodzi…. Tu na ulicach Katmandu stare z nowym idzie za rękę, zgodnie, harmonijnie, nie ściga się, nie przekrzykuje, nie wyprzedza….  współistnieje…. nawet jeśli na pierwszy rzut oka do siebie nie pasuje. 



Wielka tragedia, której ślady wciąż jeszcze widoczne są w mieście w postaci gruzów, pustostanów, zawalonych dachów, popodpieranych wielkimi drągami ścian ocalałych budynków otacza zwykłe, zdaje się normalne życie, które biegnie tuż obok i to co wydarzyło się tak niedawno traktuje z wyjątkową łaskawością i zadziwiającym spokojem.



Komórki, komputery, wszechobecny internet, kilkusetletnie zabytki i brak bieżącej wody, gotowanie na ulicy, wielkie pranie przy ulicznej pompie, nowoczesne samochody i tysiąc razy reperowane stare riksze - to wszystko obok siebie, w jednym czasie i miejscu....











Albo inna wielka nepalska tajemnica, którą nawet nie próbuję zrozumieć: dwie religie, dwa odrębne światopoglądy: buddyzm i hinduizm współistnieją tu od lat wyjątkowo zgodnie. 



Często goszczą w tym samym nepalskim domu, w jednej rodzinie i w jednym człowieczym sercu. Patrzę z uśmiechem na stojące obok  samochody, które azjatyckim zwyczajem przyozdobione są w środku girlandami kwiatów i religijnymi symbolami. Jak w przeszklonej kapliczce trwają obok siebie postaci hinduistycznych bożków i siedzący Budda w jednej ze swoich mudr.




Spora część Nepalczyków nosi tradycyjne stroje. Kobiety mają długie spódnice lub szerokie spodnie i charakterystyczne tuniki, mężczyźni tradycyjne furażerki w jasno różowym kolorze. 



Teraz jest zima, ranki i wieczory są bardzo chłodne, ale w środku dnia słońce ogrzewa powietrze do ponad dwudziestu stopni. Wszyscy ubierają się na cebulkę, kolorowe warstwy ubrań wystają jedna spod drugiej tworząc jakby nowy czasem bardzo zaskakujący krój. 



Kobiety chętnie noszą tradycyjne, paszminowe, ogromne szale. Pozwalają one przyjemnie opatulić się, zakryć głowę i ramiona gdy jest zimno, a gdy robi się ciepło można je łatwo zdjąć, wykorzystać w inny sposób. Można  wygodnie usiąść na takim szalu lub gdy jest taka potrzeba coś zawinąć albo przenieść.  



Taki tradycyjny, kolorowy szal pasuje właściwie do wszystkiego i zgrabnie łączy się z dżinsami czy krótką spódniczką. Tak jak wcale nie przeszkadzają sobie tradycyjne męskie czapeczki i kolorowe, sportowe polary z wielkim logo The North Face. Zresztą to także jeden z niezrozumiałych fenomenów tutejszej ulicy. Z niewiadomych bowiem powodów Nepalczycy upodobali sobie tą właśnie markę. 



Można powiedzieć, że cały Nepal od Himalajów po subtropikalne niziny południa kraju ubiera się w The North Face, o czym z pewnością producent tych markowych ubrań nie ma zielonego pojęcia i zupełnie nie dostrzega tego fenomenu w swoich danych sprzedażowych. Rynek podróbek bowiem  kwitnie w Nepalu jak łąka na wiosnę. Nepalczycy z rozmachem kopiują sportową i trekingową odzież z całego świata. Metki znanych producentów podrabia się tutaj na potęgę i nikt specjalnie się z tym nie ukrywa. Na domowej maszynie do szycia,  na ulicy lub wprost w sklepie odzieżowym właściciel szyje ubrania z logo znanych, światowych marek. 



Za pół darmo można kupić tutaj nie tylko “markową” odzież ale także buty do wspinaczki, śpiwory, plecaki, termosy, czapki, rękawiczki i puchowe kurtki. Wszystko z wyraźnym logo, według najnowszych światowych trendów mody.

Pytanie tylko jako te dobra lokalnej produkcji wytrzymają trudy prawdziwej trekingowej wspinaczki? 

Nie wiem, nie próbowałam…. ale kolorowy, tradycyjny, paszminowy szal i ciepły sweter z wełny jaka kupiłam…. nie mogły być przecież podrabiane… 





2 komentarze:

  1. Świetny post. <3 Tam jest totalny miks wszystkiego. hehe Bardzo ciekawe miejsce, bardzo ciekawie opisane. Zdjęcia są genialne, mają duszę. :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bardzo dziekuję za komentarz i miłe slowa. Nepal to rzeczywiście fascynujący kraj i w moim sercu zajmuje szczególne miejsce. Pozdrawiam i zapraszam na następne posty. Mam jeszcze wiele do powiedzenia ☺️

      Usuń

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...