Pokhara - tu niebo pełne jest gór


Stoję zapatrzona w dal. Przede mną miasto. Małe domki o monotonnie płaskich dachach ciasno ułożone nad brzegiem jeziora. Jak kolorowe klocki lego wypełniają każdą wolną przestrzeń pomiędzy górami. Góry pokrywa ciemna zieleń drzew. Zadziwia mnie ich miękkość podobna do mchu. Im dalej tym obraz coraz bardziej rozmywa się pod jedwabistą kołdrą z mgły. Gęste chmury wiszą nisko nad horyzontem.
- Tam gdzieś są Himalaje - słyszę głos naszego przewodnika.



Pokhara to drugie co do wielkości miasto w Nepalu, szczególnie ukochane przez miłośników gór. Bliskość dwóch ośmiotysięczników i całego masywu Annapurny zapewnia niezapomniane widoki i wiele atrakcji. To właśnie stąd wyruszają kilkunastodniowe trekingi wokół Annapurny i tu zaczynają się te mniej wymagające górskie wycieczki. To tu codziennie można przeżyć niezapomniane chwile wschodu słońca, poranny magiczny rytuał tzw. zapalenie szczytów. 

Jezioro Phewa to także atrakcja. Można wynająć łódź, odpoczywać cały dzień nad wodą lub wykupić wycieczkę na malutką wysepkę z hinduistyczną świątynią po środku. Pogoda w Pokharze jest raczej łaskawa dla turystów. Jest tu teraz znacznie cieplej niż w Katmandu, z pewnością dużo spokojniej a pora sucha nie jest tak uciążliwa jak w stolicy.

Patrzę jak kolorowe łódki unoszą się leniwie tuż przy brzegu i dryfując zahaczają o odbite w wodzie góry. Na samym środku jeziora pływają białe obłoki chmur a tuż obok zażywają kąpieli pojedyncze promienie słońca. Wesoło skrzą taflę wody. 

Podnoszę wzrok. Nade mną niebieskie niebo. Silniejsze podmuchy wiatru targają moje włosy a ja znów patrzę w zamglony horyzont. Zachłannie szukam najwyższych gór świata, śnieżnych szczytów Himalajów. Myślami przeganiam mgłę, palcami wyobraźni przesuwam chmury. Czaruję niebo, proszę aby zechciało uchylić choć rąbek swej tajemnicy. Góry w Nepalu mieszkają w niebie, strzegą je tutejsi bogowie. Czekam. Nie dzieje się nic. Wszystkie chmury zebrały się właśnie tam i nie odpuszczają. Wciąż ukrywają przede mną największy skarb Nepalu. 

Czas zatem zobaczyć z bliska Pagodę Pokoju. Przecież to dla niej wdrapaliśmy się na szczyt tej góry. Teraz lśni w słońcu jak najświętszy biały klejnot na tle idealnie niebieskiego nieba. 



 Powstała 40 lat temu. Był to dar japońskiego mnicha Nichidatsu Fuji. Przepełniony wizją lepszego świata postanowił wybudować buddyjskie pagody w różnych zakątkach ziemi jako wezwanie do miłości i pokoju. Pierwsze dwie powstały tuż po drugiej wojnie światowej w Hiroszimie i Nagasaki. Potem pojawiały się kolejne w różnych krajach obu Ameryk, w Australii, Azji i Europie. Do dziś zbudowano ich ponad osiemdziesiąt. Buddyjski mnich już nie żyje, ale jego idea trwa a śnieżnobiałe stupy przepełnione myślami i modlitwami odwiedzających je ludzi wciąż proszą o pokój na świecie.


Przed wejściem na schody zdejmuję jak wszyscy buty. Bosymi stopami czuję nagrzany słońcem kamień. Bezszelestnie wspinam się po dosyć stromych schodach. Dookoła mnie panuje absolutna cisza. Nie ma tu wielu ludzi, ale też nie jestem sama. Prośba o ciszę w wielu językach świata dyskretnie czuwa nad atmosferą tego miejsca. 



Na samej górze wita mnie złoty Budda. Pochodzi zapewne z Japonii, jak pomysłodawca projektu. Siedzi ze skrzyżowanymi nogami na tle złotej ściany wypełnionej napisami. Medytuje. Ma półprzymknięte oczy. Nie rozumiem otaczających go japońskich znaków ale rozpoznaję gesty rąk Buddy. To Dharmaczakra mudra oznaczająca Koło Praw. Jest nawiązaniem do pierwszego kazania Buddy i prawdy o cyklu samsary. 



Mijam następne posągi. Wszystkie są złote ale każdy inny. Powstały w rożnych zakątkach buddyjskiego świata w Tajlandii, na Srilance i w Nepalu. Każdy mówi coś innego. Staram się zrozumieć. Zwracam uwagę na lekko uśmiechniętą twarz, półprzymknięte oczy, postawę ciała, ułożenie rąk a także przedstawiane otoczenie. 



Niewiele z tego pojmuję ale czuję jak wszystkie obecne tu przedstawienia Buddy emanują wyjątkowym spokojem i pewnością siebie. W absolutnej ciszy słyszę jak szepczą o szczęściu i miłości. 
- Jest dobrze. 
- Wszystko czego potrzebujesz już masz.


Jeszcze raz okrążam stupę. Idę bardzo, bardzo powoli. Co chwilę przystaję. Wciąż towarzyszy mi cisza. Spod przymkniętych powiek patrzy na mnie co raz to inny Budda. Uśmiecham się do siebie i też przymykam oczy. Przyglądam się swoim myślom. Wszystkie są spokojne i dobre. Jestem szczęśliwa. 



Patrzę na otaczające góry i niezmącone wody jeziora. Nade mną niebieskie niebo, raz po raz trącane zuchwale przez złotą iglicę stupy. Zanim zejdę na dół kieruję wzrok w stronę Himalajów. I wtedy widzę coś, w co początkowo nie mogę uwierzyć. 

Całkiem blisko, niemal na wyciągnięcie ręki ponad chmurami wyraźnie błyszczy śnieg. Jego nieskazitelna biel ostro odcina się od niebieskości nieba. 



Wytężam wzrok. Próbuję dojrzeć więcej. Skalne ściany ocienione otaczającymi chmurami przybierają niebieskawy odcień podobny do barwy zachmurzonego nieba. Znacznie trudniej je zobaczyć ale są. 



Powoli dostrzegam kolejne szczyty. Wzrokiem wodzę po ledwie widocznych krawędziach nieośnieżonych grani i łysych górskich grzbietach. Z zachwytem patrzę jak po skalnych ścianach ślizgają się chmury. Wiatr powoli je przegania. Oto Himalaje. Przed nami masyw Annapurny.

Wszystko czego potrzebuję już mam.







2 komentarze:

  1. Niesamowicie piękny post. Dodałaś mi nim tyle dobra, poczułam się spokojna, poczułam, że będzie dobrze, że jest już dobrze. Cudowne miejsca i ta niespodzianka na końcu. Ten post jest przesiąknięty szczęściem, jakie tam czułaś, nie sposób się nie uśmiechać. Dziękuję za tak piękny i ważny post. <3 :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Są takie chwile, które choć trwają zwykle krótko mają w sobie niezwykłą moc. Powracają zawsze kiedy trzeba i za każdym razem oddają to co mają najcenniejszego. Ich zasoby nigdy się nie wyczerpują. Ich siła i moc nigdy nie słabnie. Służą każdemu. Są w nas bo są nami. Dziękuję za wpis i pozdrawiam ❤️

      Usuń

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...