Na bezludnej wyspie strach ma wielkie oczy


Stoję mokra i zmarznięta nad brzegiem morza, patrzę w dal i nie mogę wykrztusić z siebie ani jednego słowa. W mojej głowie kłębią się różne myśli a łączy je jedno pytanie “jak mogliśmy być tak głupi? aż tak głupi?”

Wszyscy pewnie je sobie zadają, bo wszyscy stoimy jak zaczarowani. Milczący i odrętwiali patrzymy z niedowierzaniem jak nasz statek z pogaszonymi światłami powoli odpływa niknąc w ciemnościach nocy….

A tak bardzo cieszyłam się na dzisiejszy wieczór, kapitańską kolację na bezludnej wyspie.... Miała być cudowna przygoda. Nic nie zapowiadało, że może stać się inaczej...


A było to tak:

Wreszcie dopływamy do bezludnej wyspy. Jest jak z obrazka: zielona, porośnięta palmami z szeroką, pustą plażą, wysypaną żółtym piaskiem, na który co rusz próbują wdrapać się spienione fale. Statek nie może przybić do samego brzegu, zarzuca kotwicę jakieś 100 metrów od plaży. Natychmiast skaczemy do wody i płyniemy. Załoga zgrabnie transportuje  specjalną skrzynię wypełnioną  niezbędnymi akcesoriami potrzebnymi do kolacji.
- Piwo dla każdego - mówi już na brzegu kucharz i prosi o przygotowanie ogniska. Gałęzi na szczęście nie brakuje, ale to co znajdujemy na plaży zaskakuje nas tak bardzo, że nikt nie myśli ani o piwie, ani o ognisku. Na chwilę zapominamy nawet jak bardzo jesteśmy głodni.

- Boże! Ile tu muszelek!
- Jakie piękne!
- Jakie wielkie!
- Patrzcie tutaj! -
- O matko, tej to nawet nie udźwignę! Chodźcie tu! Zobaczcie!
Przekrzykujemy się nawzajem biegając po plaży i podziwiając te wyjątkowe skarby morza. Muszle leżą na pasku, w wodzie, są wszędzie. Bielutkie i ogromne, o fantazyjnych kształtach.
- Fajnie byłoby mieć taką umywalkę - słyszę za plecami
- Tak! To niesamowite! Nikt nam nie uwierzy! - odpowiadam  żałując, że nie mogłam zabrać aparatu fotograficznego lub chociażby telefonu.

- Hej! A ognisko! Może pomożecie nam układać? - słyszę z oddali głos, który przywraca mnie do tu i teraz.
- Dobra!… Zaraz!... - rzucam bez przekonania i nie jestem w stanie ruszyć się z miejsca. Siedzę na samym brzegu morza, woda delikatnie masuje moje stopy a ja oglądam kolejny zachód słońca. Ten sam nieziemski spektakl na niebie co dnia,
dynamiczną grę kolorów, uczuć, westchnień i zachwytów…
Znowu tkwię w oczarowaniu…
w ciszy…
w boskiej samotności…
i znowu zapisuję w myślach wszystko czego doświadczam…
Zrobiłabym też kolejne zdjęcia…gdybym tylko miała aparat fotograficzny albo przynajmniej telefon.
I wtedy po raz drugi w przeciągu ledwie kilku chwil myślę o moim iPhonie….


Potem słońce gaśnie za horyzontem i cały świat okrywa mrok. Wszystko dookoła zmienia się. Bezludna wyspa staje się szara i obca, a morze przybiera kolor granatowo-szafirowego nieba. Chwilę później ziemia, woda i powietrze zlewają się w jedną mroczną przestrzeń. Robi się chłodno. Zdążyliśmy na szczęście rozpalić ognisko. Teraz daje nam trochę światła i ciepła.
Jestem ciągle mokra i jest mi zimno. Przysuwam się bliżej ognia. Tak lepiej.
- Przydałoby się wreszcie coś do jedzenia i picia!
- i jakieś ręczniki…
- Może nie zapomną…. - wciąż czekamy na załogę, która popłynęła do statku. Patrzę na pustą butelkę trzymaną w ręku. Marzę aby się czymś okryć. Zimne krople spadają mi z mokrych włosów wprost na ramiona i za każdym razem przeszywa mnie delikatny dreszcz zimna.

Wtedy słyszę słowa, które brzmią zupełnie, ale to zupełnie
niewiarygodnie:
- Patrzcie nasz statek odpływa!?! - Spoglądamy w jego kierunku
- Niemożliwe! Pewnie wiatr się zmienił i znoszą go fale.
- ale ma podniesioną kotwicę!?!
- Naprawdę!!! On odpływa!!!
Nie wierzę własnym oczom. Nasz statek z pogaszonymi światłami i podniesioną kotwicą powoli od nas odpływa. Zanika w ciemnościach nocy.
- Chcą się pewnie przeparkować?… - mówi czyjś uspokajający głos

Nieprawda! …. Odpływają!…. Są coraz dalej!…. Ledwie ich widać!….
Patrzę na naszego przewodnika, tylko on w czasie tego rejsu potrafi dogadać się z załogą, która nie zna angielskiego. Ma wielkie ze zdziwienia oczy i niepokojąco milczy. Wydaje się jakby zupełnie nie wiedział o co chodzi. Ta sytuacja także dla niego jest zaskoczeniem.

Nabieram głęboko powietrza. Co się dzieje? O co chodzi? Nie taki miał być ten wieczór! - Nastaje długie milczenie, które po chwili ustępuje niekontrolowanym okrzykom! Wszyscy, zdaje się,  jesteśmy zdenerwowani.
- Boże! właśnie odpływają wszystkie nasze pieniądze! Dokumenty! Ubrania!
- Wszystko co mamy!
- Jak wezwać pomoc?! - po raz trzeci myślę o moim telefonie, tym razem z przerażeniem. Jest mi coraz bardziej zimno. Moja wyobraźnia zrywa się właśnie z uwięzi i gna w stronę, której nie chcę. W stronę czarnych myśli. Słyszę bicie własnego serca. Czy to koniec?… Zaczynam się bać!… Wbrew realiom próbuję się jakoś uspokoić, pomyśleć trzeźwo, ale niechciane pytania tłoczą się i zamulają mi umysł. Przysuwam się jak najbliżej ognia i zwijam w kłębek….


Wciąż patrzymy w dal. Obserwujemy morze. Nie spuszczamy wzroku z naszego statku. Od kilku minut ledwie go widać, ciągle nieoświetlony z jednym słabo widocznym światełkiem.
- Jak mogliśmy być tak głupi! aż tak głupi!!! - w końcu ktoś wypowiada na głos te słowa….

Nastaje długie milczenie. Trwamy….. statek wciąż widać gdzieś daleko…. Może to jeszcze nie koniec naszego rejsu…

I nagle dzieje się coś niesamowitego. Na naszych oczach, na horyzoncie wszystko jaśnieje, na statku zapalają się światła i jak gdyby nigdy nic zaczyna do nas płynąć. Powoli… Dostojnie…. Jest coraz bliżej…. Naszą radość można by mierzyć siłą wcześniejszego strachu, im ktoś bał się bardziej, tym teraz głośniej się cieszy. Wprost krzyczę ze szczęścia!

W odległości ok 100 metrów od plaży statek zatrzymuje się i zarzuca kotwicę. Bez chwili namysłu płyniemy do niego. Nawet nie czuję że jeszcze chwilę temu było mi zimno. Woda wydaje się cieplejsza od powietrza. Szybko i sprawnie pokonujemy ten niewielki dystans. Na pokładzie można się okryć, wytrzeć, napić i uspokoić. Wszystko się wyjaśnia. Okazuje się, że powodem całego zamieszania była awaria alternatora. Nie było prądu i aby skorzystać z pomocy i przeładować nowy sprzęt załoga musiała trochę odpłynąć od brzegu. Gdy wszystko udało się naprawić wrócili po nas, bo jakże by inaczej…


Potem wieczór przebiega już bez najmniejszych komplikacji. Wciąż jest sporo komentarzy do tego co się dziś wydarzyło i co mogło się stać, sporo gdybamy, wspominamy a potem kapitan serwuje obiecaną kolację. Ucztujemy po królewsku. Uspokojeni, wyluzowani, szczęśliwi i wciąż pełni wrażeń wypijamy całe zapasy wina…. do ostatniej kropli…. a później długo nie możemy zasnąć….



2 komentarze:

  1. Zaczęłam sobie wizualizować wszystko, jak bym tam była z Wami, ciaaary!
    Bardzo lubiłam w dzieciństwie film "Błękitna laguna" :D
    Wow! Całe szczęście wszystko dobrze się skończyło. :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Przygoda byla niezapomniana i całe szczęście dobrze się skończyła. Dzięki za komentarz. Pozdrawiam 😘

    OdpowiedzUsuń

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...