Miasto Naszej Pani Dobrych Wiatrów i wspomnienie PRLu


Gdzie my jesteśmy? Zastanawiam się gdy przez szybę lotniska widzę wielką wodę. To morze? ocean? chyba pomyliliśmy samoloty!

To Buenos Aires, wszystko zgodnie z planem - uspokaja nas przewodnik - Ta wielka woda to La Plata, ujście dwóch rzek do oceanu.
Tak wygląda ujście rzeki do oceanu? - nie mogę się nadziwić - gdzie jest rzeka a gdzie ocean?



Te rzeki to znana nam już dobrze  Parana i rzeka Urugwaj. Obie łączą się tutaj i tworzą ogromne rozlewisko. W najszerszym miejscu brzegi oddalone są od siebie o 200 km. Oceanu tu nie widać, jest daleko stąd, podobno około 240 km. I jak tu się nie dziwić?





Nasz lot z Igazu trwał godzinę i 35 minut. Wylądowaliśmy bardzo sprawnie w samym centrum miasta. Jesteśmy na lotnisku krajowym. Szybko odbieramy bagaże i wychodzimy z budynku lotniska wprost do czekającego na nas busa. Na dworze jest ciepło, mimo że to tutejsza zima. Wita nas słoneczny dzień.




Jedziemy do hotelu. W czasie drogi przyglądam się miastu i ludziom. Mieszkańcy Buenos Aires  są ubrani dziwnie, jedni w kozakach i kurtkach jak przystało na zimowa porę, inni zaś w sandałach i krótkich rękawkach - trochę bardziej adekwatnie do pogody.


Syn uświadamia mi, że jesteśmy w tej chwili najbardziej na południu kuli ziemskiej ze wszystkich naszych wyjazdów. Jakoś nie chce mi się w to wierzyć, byliśmy przecież w Zimbabwe, w Afryce.
- Tak - słyszę odpowiedź - ale mniej więcej na tej szerokości geograficznej gdzie teraz jesteśmy to kończy się właśnie Afryka.
- Dziwny jest ten świat - to jedyna myśl jaka przychodzi mi do głowy...




Po chwili słyszę jeszcze, że w Argentynie mieszka 40 mln ludzi, w Buenos Aires ok 3 mln, ale w całej aglomeracji otaczającej miasto ponoć 13 milionów mieszkańców. No tak, przypominam sobie, że z okien samolotu miasto sprawiało wrażenie ogromnego i bardzo gęsto zaludnionego. Wlepiam nos w szybę samochodu i patrzę zachłannie. Wjeżdżamy w starą dzielnicę, ulice robią się wąskie, jednokierunkowe. Stoimy w niewielkim korku.


Od kierowcy dowiadujemy się, że z nazwą kraju związana jest legenda, według której odkrywca tej ziemi, pewien Hiszpan gdy spotkał, zamieszkujących tu ludzi został hojnie obdarowany srebrem (argentum), stąd nazwa Argentyna.
Pierwszą osadę założono tu w 1530 roku. Nadano jej nazwę pochodzącą od imienia patronki żeglarzy i rybaków, Naszej Pani Dobrych Wiatrów.  Buenos Aires to pierwotnie było Miasto Naszej Pani Dobrych Wiatrów. Nazwa okazała się za długa i pozostała w skróconej wersji jako Buenos Aires.




Sprawnie docieramy do hotelu, jest położony w samym centrum miasta. Będziemy więc mieli blisko do głównych atrakcji i stacji metra. Zatrzymujemy się przy samym wejściu do hotelu, jednak nie wysiadamy. Ze zdziwieniem patrzę jak kierowca przesiada się na miejsce dla pasażera i zasłania zasłonką okna. Z górnej półki wyciąga dużą papierową torbę a z niej ogromny plik pieniędzy. Dowiadujemy się, że teraz możemy wymienić dolary na tutejszą walutę, po lepszym kursie niż oficjalny. Jestem zaskoczona, ale skądś to przecież znam. Argentyna ma spore zadłużenie, spłaca je w dolarach. Oficjalnie nie można więc kupić tu dolarów i dlatego handel walutą kwitnie. Dokładnie tak jak kiedyś dawno temu w PRLu.


Wchodzimy do hotelu, zostawiamy bagaże w jednym pokoju  i idziemy "na miasto". Zwiedzanie zaczynamy od śniadania.
Witaj boskie Buenos!




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...