Kraj Diego - jesteśmy w Urugwaju



Wstajemy wcześnie rano i idziemy do portu. Dziś mamy w planie wycieczkę do Urugwaju, będziemy płynąć statkiem na druga stronę  La Plata. Pogoda bardzo niestety się popsuła. Jest zimno, tylko 8 stopni i wieje chłodny wiatr. Ubieram się na cebulkę wykorzystując swoje najcieplejsze ubrania. Po około 15 minutach marszu docieramy do portu… i tu niespodzianka... to nie ten port... nie stąd wypływają statki do Urugwaju.
W pośpiechu zamawiamy taksówkę i cudem nie spóźniamy się na rejs.


W czasie podróży słucham opowieści o Urugwaju. Kraj ten bywa zwany Krajem Diego, podobno co trzeci mężczyzna ma tutaj tak właśnie na imię. Tu odbywały się pierwsze mistrzostwa świata w piłce nożnej. Do dzisiaj to niemal sport narodowy. W Urugwaju mieszka ok 5 mln obywateli z czego połowa w stolicy Montevideo.
My płyniemy do niewielkiego miasteczka Colonia del Sacramento. Mieszka tu kilkanaście tysięcy ludzi. Miasto chętnie jest odwiedzane przez turystów z uwagi na piękną architekturę oraz bliskość od Buenos Aires. Od lat 70-tych XX wieku jest wpisane na listę światowego dziedzictwa UNESCO.




W Colonia del Sacramento można podziwiać starą kolonialną zabudowę, specyficzny układ ulic z Plaza de Armas w centrum miasta, brukowane ulice, małe budynki mieszkalne, stylowe okna, parapety, stare latarnie uliczne i to wszystko zupełnie nie zakłócone nawet odrobiną nowoczesności.

Lubię takie klimaty więc bardzo cieszy mnie ta wycieczka. Niepokoi mnie tylko pogoda i silny wiatr - źle znoszę bujanie na wodzie….


Podróż mija jednak dosyć szybko i ….nie było tak źle…..


W Colonia del Sacramento pogoda jest jeszcze gorsza, wieje lodowaty wiatr. Dokładnie okrywam się chustą, zapinam wszystkie guziki i zamki, żałuję, że nie mam rękawiczek. W porcie na przyjezdnych czeka miejscowy przewodnik, przyłączamy się do grupy ale szybko z tego rezygnujemy. Przewodniczka raczej nas rozśmiesza swoją angielszczyzną a poziom niezorganizowania grupy przekracza wszelkie granice, szkoda czasu. Nie bardzo wiemy, czy wolno nam zwiedzać na własną rękę, więc opuszczamy grupę cichcem, tak aby nikt nie zauważył.




Miasteczko jest prawie puste, jakby senne. Na ulicach niewiele samochodów, przechodniów prawie brak, może pogoda zatrzymała wszystkich w domu. Idziemy powoli, z przyjemnością wsłuchuję się w stukot butów o uliczny bruk. Mijamy stare samochody, zaparkowane wzdłuż ulic. Przechodzimy obok domów mieszkalnych. Ich okna są na wysokości mojego wzroku, dyskretnie zaglądam do środka. Widzę śniadanie na stole, gorącą kawę, włączony telewizor, psy leżące na dywaniku. Zazdroszczę im tego domowego ciepła...


Wiatr wciąż jest dosyć silny, smaga nas po twarzy i skutecznie wychładza. Chowam ręce do kieszeni i marzę o kubku ciepłej herbaty.




Dochodzimy do latarni morskiej. To najwyższy budynek w mieście. Stąd można podziwiać panoramę Colonia del Sacramento i charakterystyczny prostopadły układ ulic. Nie umiem odmówić sobie tej przyjemności i dzielnie wdrapuję się na samą górę. Widoki są rzeczywiście piękne, ale zimny wiatr nie pozwala mi zostać tu dłużej. Zmarzniętymi palcami robię zaledwie kilka zdjęć.




Ze współczuciem patrzę na własnego syna, co nie przewidział takiego zimna. Jest jeszcze rano, mam więc nadzieję, że może w ciągu dnia się trochę wypogodzi. Gdy spoglądam w niebo to nawet momentami udaje mi się dostrzec przebijające się promienie słońca. Mimo wszystko wchodzimy jednak do najbliższego sklepu z ubraniami i kupujemy mu gustowną jesionkę.




Wygląda w niej…. artystycznie, wszyscy zazdrościmy mu wyjątkowej pamiątki okrzykniętej natychmiast po zakupie mianem “jesionki warszawskiej”.

Do pamiętniczka wklejam metkę i wizytówkę sklepu...  też mam pamiątkę...





Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...