Dlaczego świątynie nad oceanem tworzą ochronny krąg Bali.


Ogłuszający dźwięk cykad bezlitośnie wypełnia wszystko dookoła, porusza każdą komórkę mojego ciała i skutecznie wzmagać odczucie ciepła. Nawet powietrze drga zgodnie z pulsem tej jednostajnej muzyki. Mimo starań nie umiem swoich kroków dostroić do tego rytmu - Może wtedy byłoby mi lżej? - myślę naiwnie. Z wielkim trudem pokonuję ostatnie metry. Upał odebrał mi wszystkie siły. Słońce wciąż grzeje niemiłosiernie, swoimi długimi promieniami dociera wszędzie i oblepia każdy skrawek ziemi. Z niepokojem wypatruję upragnionego cienia. Jeszcze trochę, jeszcze tylko parę schodków…


Chwilę później stoję znieruchomiała z zachwytu na szczycie ogromnej pionowej skały wpadającej wprost do oceanu. Daleko w dole fale rozbijają się o skalisty brzeg. Nie słyszę ich szumu, wciąż słucham koncertu cykad a chłodna bryza studzi moje emocje. Teraz mi nie przeszkadzają, zdążyłam już odetchnąć.


Patrzę przed siebie na spokojne wody oceanu. Niebieskość wypełnia świat aż po horyzont. Gdzieś daleko niebo łączy się z wodą, aż trudno uwierzyć, że w takim miejscu mogą żyć złe demony oceanu.

Próbuję wyobrazić sobie jak to jest mieszkać tutaj. Dla każdego mieszkańca wyspy, gdziekolwiek na świecie by żył, morze ma podstawowe znaczenie. Karmi, daje zajęcie, możliwość zarobkowania. Woda to obietnica nowych możliwości, przygody, droga do innych krajów, brama za którą jest wielki świat. Ta sama woda dziś tak spokojna i przyjazna niesie jednak śmierć i zniszczenie, stanowi wielkie niebezpieczeństwo, siłę przed którą nie sposób uciec. Nie dziwią więc wierzenia Balijczyków, że w oceanie mieszkają potwory, siły zła przed którymi trzeba się strzec i z którymi w miarę możliwości należy dobrze żyć. W tym celu wybudowano ochronny krąg świątyń strzegących mieszkańców wyspy przed demonami oceanu.


Jedną z nich jest Pura Luhur Uluwatu, wybudowana w XI wieku. Jej nazwa bezpośrednio odnosi się do malowniczej lokalizacji, stoi na krawędzi (ulu) ponad 90-cio metrowego urwiska skalnego (watu) wpadającego wprost do morza. Świątynia jest niewielka, wejście do niej zdobi piękna brama, a po obu jej stronach stoją posągi hinduskiego boga Ganeszy. Niestety nie możemy wejść do środka.


Spacerujemy wzdłuż krawędzi klifu. Mam wielką ochotę zostać tu jak najdłużej, ciągle czuję niedosyt tych niebieskich widoków. Chciałabym wypełnić nimi po brzegi kieszenie i zabrać ze sobą do domu… wiem, że to niemożliwe, więc obiecuję sobie starannie opisać w Pamiętniczku wszystko, czego tu doświadczyłam...


Na zachód słońca jedziemy do drugiej nadmorskiej świątyni Pura Tanah Lot. To prawdopodobnie najchętniej fotografowana świątynia na Bali.


Została wybudowana w XV wieku na malowniczych skałach małego półwyspu, który w czasie przypływu staje się skalistą wyspą.  Tej świątyni też nie można zwiedzać.


Na miejscu jest tłum ludzi, turyści szczelnie wypełniają każde miejsce na brzegu. Do zachodu słońca już niedaleko, a ciągle przybywa nowych widzów. Niebo powoli czerwienieje, zaczyna się codzienny spektakl, rytuał pożegnania słońca. Wszędzie na całej kuli ziemskiej tak samo piękny, ale tu słonce zachodzi wprost za malutką świątynią, gdzie kapłani modlą się o dobre jutro i udzielają wiernym błogosławieństwa. W tłumie gapiów powoli ustają rozmowy, przestrzeń wypełnia cisza…


Jest pięknie, magicznie… chwilo trwaj…


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...