Gdy wychodzę ze świątyni Pashupatinath czuję zmęczenie. Idę powoli. Z trudem dźwigam nadmiar wrażeń. Obce dźwięki wciąż krążą między moimi myślami. Gdzieś na dnie serca drży jeszcze samotność. Przymykam oczy. Pod powiekami ciągle niosę twarze spotkanych tu ludzi, ogień i szary popiół z kremacyjnych stosów, tajemnicze świątynne zaułki, zwyczaje, których nie rozumiem i pomarańczowe aksamitki zdobiące całun. Powoli zapominam o świątynnym chaosie i bałaganie. Już się nie dziwię. Już wszystko wiem.
Sadhu - hinduscy święci czy bezdomni dziwacy
Gdy wychodzę ze świątyni Pashupatinath czuję zmęczenie. Idę powoli. Z trudem dźwigam nadmiar wrażeń. Obce dźwięki wciąż krążą między moimi myślami. Gdzieś na dnie serca drży jeszcze samotność. Przymykam oczy. Pod powiekami ciągle niosę twarze spotkanych tu ludzi, ogień i szary popiół z kremacyjnych stosów, tajemnicze świątynne zaułki, zwyczaje, których nie rozumiem i pomarańczowe aksamitki zdobiące całun. Powoli zapominam o świątynnym chaosie i bałaganie. Już się nie dziwię. Już wszystko wiem.
Święte Pashupatinath
Otacza mnie barwny tłum. Wszystko wydaje mi się takie niezwyczajne. A jednak dziwię się, gdy trochę dalej w bramie malutkiej świątyni widzę dwóch mężczyzn. Wyglądają jak z kolorowych ilustracji „Baśni tysiąca i jednej nocy”. Odziani w jaskrawo czerwone dhoti i długie luźne koszule, ozdobieni sznurami korali, niosą na głowie płócienne worki, które miękko opadając układają się na kształt ogromnych, kolorowych turbanów. Patrzę zadziwiona. Żółto-pomarańczowy szal jednego z nich, niczym ptasie pióra delikatnie kołysze się w rytm kroków. Spod udrapowanej na biodrach tkaniny wystają im chude łydki a bose stopy wciśnięte w czarne klapki posuwistym ruchem prowadzą ich wprost na kamienny mostek ku świątyni Pashupatinath. Są jak kolorowe egzotyczne ptaki. Ich widok nadaje moim myślom ekscytujący smak podróży.
Subskrybuj:
Posty (Atom)