Dwie panny młode


Życie składa się z przeciwieństw. To prawda, którą doświadczamy na co dzień, wszyscy w każdym zakątku świata. 

Jest dzień i noc, góry i doliny, dobro i zło. Obok siebie tkwią miłość i nienawiść, radość i smutek, cisza i gwar. Mądrości towarzyszy głupota. Biel kontrastuje z czernią. Po pracy przychodzi sen a szczęście nie trwa wiecznie. Na naszych oczach codziennie coś kończy się i coś zaczyna, życie przeplata się ze śmiercią, a piękno ściga z brzydotą. 

Pokhara - tu niebo pełne jest gór


Stoję zapatrzona w dal. Przede mną miasto. Małe domki o monotonnie płaskich dachach ciasno ułożone nad brzegiem jeziora. Jak kolorowe klocki lego wypełniają każdą wolną przestrzeń pomiędzy górami. Góry pokrywa ciemna zieleń drzew. Zadziwia mnie ich miękkość podobna do mchu. Im dalej tym obraz coraz bardziej rozmywa się pod jedwabistą kołdrą z mgły. Gęste chmury wiszą nisko nad horyzontem.
- Tam gdzieś są Himalaje - słyszę głos naszego przewodnika.

Katmandu to nie wszystko



- Chciałaś to masz! - ta uporczywa myśl jak wąż snuje się po moim wnętrzu zostawiając po sobie długi, niechciany ślad. Bez najmniejszego trudu dostrzegam w nim wyraźny znak. Znak zapytania.

Czy to ma jakikolwiek sens?

Otulona paszminowym szalem drżę z zimna. Kupując go kilka dni wcześniej przeczuwałam, że nie raz przyda mi się tutaj. Teraz wyraźnie czuję jak delikatnie oplata swym ciepłem moją szyję a potem całym ciężarem opada na ramiona i plecy zupełnie jakby ktoś delikatnie i trwale obejmował moje ciało w przyjaznym uścisku. Jego miękkość jest równie ujmująca jak zestawienie kolorów. To jak na razie jedyna przyjemność tego poranka. 

Perła w ostrydze czyli o tym jak łatwo zmieniłam zdanie


Po 3 godzinach lotu szczęśliwie lądujemy w Nowym Orleanie. Port lotniczy im Louisa Armstronga nie jest duży, nie ma tu tłumów pasażerów, ani ciągnących się kilometrami terminali. Bez trudu odbieramy bagaże. Wychodzę na zewnątrz. Louisiana wita mnie ciepłem i słońcem. Głęboko wdycham wilgotne powietrze. To miła odmiana po chłodnym i pustynnym Las Vegas.

Jak Nowy Orlean świętuje Mardi Gras


Fiolet jako pierwszy rzuca się w oczu. Dosłownie siłą wdziera się pod powieki. Zostaje tam jakiś czas a potem zahacza o kilka szarych komórek i teraz, gdy zamakam oczy widzę już tylko fiolet. Gdy je otwieram to niewiele się zmienia. Jest tu i tam. Jest wszędzie dookoła, na płotach, balustradach, balkonach, na koszulkach, kapeluszach, transparentach, na sklepowych wystawach i półkach. Całe miasto mu sprzyja. 

Nie, nie jest jaskrawy ani rażący. I nie jest też sam. Zawsze w towarzystwie dwóch innych kolorów...

 To on tu rządzi. Jego głębia krzyczy. Jego powaga i nasycenie nie pozostawiają złudzeń. 

To zdecydowanie najmocniejszy kolor z całej trójki. Trójki kolorów Mardi Gras, które w styczniu i lutym oblekają miasto.

Co oznacza Las Vegas i jak jeszcze bywa nazywane


Skąd pochodzi nazwa LAS VEGAS? Aby to zrozumieć wyobraźmy sobie rozległą pustynię, otoczoną przez suche, niezarośnięte żadną roślinnością góry, wypełnioną kamieniami i kurzem, z rzadka porosłą karłowatą roślinnością. Słońce świeci tu średnio 310 dni w roku. Lata są bardzo suche i upalne, średnia temperatura sięga 35-40 stopni C. Deszcz pada tylko przez około 27 dni w roku i to głównie zimą a zimy są krótkie i dosyć ciepłe, choć szczyty wzgórz bywają pokryte śniegiem. Pamiętam ich obraz widziany niegdyś z okna samolotu.

Sadhu - hinduscy święci czy bezdomni dziwacy


Gdy wychodzę ze świątyni Pashupatinath czuję zmęczenie. Idę powoli. Z trudem dźwigam nadmiar wrażeń. Obce dźwięki wciąż krążą między moimi myślami. Gdzieś na dnie serca drży jeszcze samotność. Przymykam oczy. Pod powiekami ciągle niosę twarze spotkanych tu ludzi, ogień i szary popiół z kremacyjnych stosów, tajemnicze świątynne zaułki, zwyczaje, których nie rozumiem i pomarańczowe aksamitki zdobiące całun. Powoli zapominam o świątynnym chaosie i bałaganie. Już się nie dziwię. Już wszystko wiem. 

Święte Pashupatinath


Otacza mnie barwny tłum. Wszystko wydaje mi się takie niezwyczajne. A jednak dziwię się, gdy trochę dalej w bramie malutkiej świątyni widzę dwóch mężczyzn. Wyglądają jak z kolorowych ilustracji „Baśni tysiąca i jednej nocy”. Odziani w jaskrawo czerwone dhoti i długie luźne koszule, ozdobieni sznurami korali, niosą na głowie płócienne worki, które miękko opadając układają się na kształt ogromnych, kolorowych turbanów. Patrzę zadziwiona. Żółto-pomarańczowy szal jednego z nich, niczym ptasie pióra delikatnie kołysze się w rytm kroków. Spod udrapowanej na biodrach tkaniny wystają im chude łydki a bose stopy wciśnięte w czarne klapki posuwistym ruchem prowadzą ich wprost na kamienny mostek ku świątyni Pashupatinath. Są jak kolorowe egzotyczne ptaki. Ich widok nadaje moim myślom ekscytujący smak podróży.

Nad brzegiem Bagmati czyli nepalski pogrzeb.


Postanowiłam. Chcę tam iść. Chcę usiąść nad brzegiem Bagmati, patrzeć, milczeć i spojrzeć prawdzie w oczy. Dobrze wiem, że wakacje nie sprzyjają temu, ale na to zawsze jest nieodpowiedni czas. Nikt przecież dobrowolnie nie chce obcować ze śmiercią, bo każda śmierć, nawet ta obca przynosi nam wiadomość o naszym własnym końcu…

Jak odnalazłam swoją Thankę i całkiem nowe Marzenie


Gdy weszłam do środka jej drobna, skulona postać od razu zwróciła moją uwagę. Siedziała na ziemi tuż przy oknie nieruchoma, zastygła, milcząca. Jej lewy profil mocno rozjaśniało światło słonecznego dnia a ona roztaczała wokół siebie jego blask, który ostro kontrastował z ciemnym pomieszczeniem galerii, galerii będącej jednocześnie szkołą, szkołą jakich wiele w Nepalu - “Szkołą Malowania Thanki”. 

Misa dźwiękowa - to fizyka nie magia


Próbuję ułożyć w słowa własne uczucia, ale jak opisać wszystko to co mnie tu spotyka. Jak oddać nieustanne zaciekawienie, niedowierzanie i rosnący szacunek dla tutejszych wartości i obrzędów, których nie rozumiem a przecież wciąż doświadczam każdego dnia…  

Dzisiaj tu, w tym malutkim zakładzie rzemieślniczym, w samym sercu Patan dotykam i czuję jakąś tajemnicę, magię ukrytą w zwykłej metalowej misie i zupełnie nie przekonują mnie słowa nepalskiego rzemieślnika, który z lekkim uśmiechem na twarzy kolejny już raz powtarza jak mantrę “to nie magia, to fizyka”. 

Dla mnie to wciąż magia…
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...