Swayambhunath przyciąga pielgrzymów i turystów


Jest wcześnie rano. Nad moją głową błękitnieje niebo a kolorowe flagi modlitewne delikatnie falują powietrze. Ich jednostajny trzepot przyjemnie drażni zmysły. Na kolorowych kawałkach materiału wydrukowane są różne mantry, wiatr targa cieniutką tkaninę i z postrzępionych brzegów wyrywa niteczki. One lecą wysoko, jedna za drugą wprost do nieba i zanoszą tam swoje modlitwy.

 Im więcej flag, tym więcej modlitw... 


Tu na szczycie świętego wzgórza Swayambhunath niebo przysłaniają sznury flag modlitewnych.

Patrzę przed siebie. Pode mną dolina Katmandu szczelnie wypełniona ludzkimi zabudowaniami. Jak przez większość dni w roku, tak i dzisiaj stolicę Nepalu przykrywa mgła i smog. Widoczność jest słaba, ale tym łatwiej mogę sobie wyobrazić to co przed chwilą usłyszałam…


Kiedyś, dawno temu (tak dawno, że nie wiadomo kiedy i czy naprawdę) było tu ogromne jezioro. Na jego środku sam z siebie wyrósł potężny kwiat lotosu. Był niezwykle piękny i promieniał na cały świat magicznym światłem. 



Medytujący gdzieś daleko bodhisattwa Mądrości zapragnął go zobaczyć. Przybył nad jezioro, zachwycił się i postanowił podarować ludziom jego dobrą energię. W tym celu przeciął na pół jedno ze wzgórz tworząc wąwóz przez, który odpłynęła woda i tak powstała  dolina Katmandu. Lotos sam z siebie zamienił się w górę a jego kwiat utworzył stupę Swayambhunath (stupę Samostworzenia). 


Tyle legenda, historycy podobno twierdzą, że powstanie Swayambunath datuje się prawdopodobnie na 5 wiek naszej ery. Jak tu jednak wierzyć historykom gdy inna legenda mówi, że modlił się tu sam Budda Siddharta Gautama i trzeba przyznać jest to całkiem prawdopodobne bowiem urodził się w Lumbini na terenie dzisiejszego Nepalu.  

Niech więc każdy wierzy w co chce… a ja stoję teraz na tej świętej górze w jednym z najstarszych miejsc kultu religijnego Nepalu.

Żeby się tu dostać trzeba pokonać 365 kamiennych schodów. Całą drogę wypełniają pielgrzymi i turyści a po jej obu stronach stoją posągi buddy i liczne kramy z pamiątkami. 


Podczas wędrówki przystaję często a widoki z każdym krokiem stają się coraz piękniejsze. Uśmiechnięci sprzedawcy cały czas pozdrawiają, zagadują, zachwalają swój towar. Na jednym ze stoisk oglądam singing bowl. Pierwszy raz widzę wtedy misy dźwiękowe, jeszcze nie wiem do czego służą, ani czym są…


Im bliżej szczytu tym wyraźniej widzę stupę. Jej obłe kształty wyraźnie kontrastują z poszarpanymi koronami drzew i nie wiem co bardziej lśni w ostrym słońcu Katmandu, rozległa biel kopuły czy złoto jej zwieńczenia.  Słońce razi w oczy ale wyraźnie czuję na sobie czyjś wzrok...

 Z wysoka patrzą na mnie Wszechwidzące Oczy Buddy.


Na samym szczycie góry ze zdziwieniem odkrywam małe miasteczko otaczające stupę. Są tu liczne mniejsze stupy, różne ołtarze, kapliczki, hinduskie pagody i inne miejsca kultu. Jest sporo sklepów, dom pielgrzyma i budynki klasztorne. Cały kompleks świątynny robi wrażenie bardzo zatłoczonego



Wszędzie pełno ludzi, ciasno i gwarno. Turyści spacerują, robią zdjęcia a pielgrzymi rytualnie okrążają stupę, modlą się, zapalają świeczki. Tu i ówdzie płoną kadzidełka medytacyjne. Ich swoisty zapach zawsze już będzie przenosił mnie w czasie do tych właśnie chwil. 



Co jakiś czas słyszę charakterystyczny, ostry dźwięk dzwonków modlitewnych. Często spotyka się je w buddyjskich świątyniach, jeszcze nie raz je tu zobaczę i usłyszę. Podobno ten kto dzwoni chce obudzić tych, do których wysyła swoje modlitwy.


Dookoła mnie modlą się nie tylko buddyści ale i wyznawcy hinduizmu bo tu w Nepalu te dwie religie przenikają się jak nigdzie chyba indziej na świecie  i mają wiele wspólnych miejsc kultu.



Podchodzę do młynków modlitewnych, nie potrafię odmówić sobie tej przyjemności.


Uważnie obserwuję ludzi. Potem idę powoli i jak oni prawą ręką poruszam po kolei wszystkie młynki a one z wyjątkową łatwością zaczynają wirować i wydając charakterystyczny dźwięk wysyłają w moim imieniu modlitwy wprost do nieba, bo w każdym młynku ukryty jest tekst mantry. 


Dobrze mi tu. Lubię takie święte miejsca i nawet jeśli nie wszystko rozumiem to z przyjemnością patrzę na ludzi, bogów, na odprawiane rytuały. Wszystko mnie ciekawi i cieszy każda modlitwa, która idzie wprost do nieba.  Czuję wdzięczność, że mogę tu być. Po raz kolejny doświadczam różnorodności życia i wyjątkowego bogactwa naszego świata wewnętrznego, świata który ukryty jest w legendach, modlitwach, w sercu każdego z nas. 

Mogłabym zostać tu znacznie dłużej ale moi współtowarzysze zaczynają już powoli kierować się ku wyjściu.


Gdy przechodzę obok straganów z pamiątkami z głośników płynie kojący dźwięk mantry Om Mani Padme Hum - Bądź pozdrowiony Klejnocie w Kwiecie Lotosu… Ostatni raz oglądam się za siebie, podziwiam stupę Samostworzenia i Wszechwidzące Oczy Buddy.  

Jeszcze raz z wysoka patrzę na miasto w dolinie Katmandu a potem powoli schodząc w dół uzmysławiam sobie, ile mnie tu zaciekawiło rzeczy i nie zwróciłam zupełnie uwagi na małpy. Podobno świątynia ta jest nazywana Świątynią Małp. 

Może ich tu wcale dzisiaj nie było?


Gdy jestem już na dole w moich uszach wciąż jeszcze brzmią słowa mantry, przerywane raz po raz ostrym dźwiękiem dzwonka i monotonnym brzęczeniem młynków modlitewnych... nad moja głową zdaje się wciąż jeszcze powiewają flagi i czuję charakterystyczną woń kadzidełek medytacyjnych …  modlitwy same płyną do nieba…. 

Świątynia Swayambhunath ma swoja dobrą energię i hojnie dzieli się nią z turystami i pielgrzymami.










1 komentarz:

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...