Mały Tybet w Katmandu czyli Boudhanath


Idziemy powoli wąską uliczką jakich wiele w Katmandu. Wszystko wydaje się pogrążone w szarości i pyle. Wysokie, chude domy przysłaniają słońce, które ostrymi promieniami raz po raz próbuje wydostać się zza budynków. Tłum przechodniów nie robi już na mnie wrażenia, dziwi tylko brak jednośladów. Miasto brzmi tutaj inaczej….

Dokąd prowadzi ta droga? - chciałabym zapytać przewodnika.

Nagle skręcamy w jeszcze mniejszą i ciemniejszą uliczkę. Nie jest długa, na jej końcu, nad głowami przechodniów dostrzegam niezwykłą jasność a nad nią ostre słońce. To co za chwilę zobaczę zadziwia mnie i na jakiś czas zatrzymuje oddech i myśli.


Za rzędami byle jakich, ciasno przytulonych do siebie budynków odnajduję rozległą, okrągłą przestrzeń, jakby plac, na środku którego stoi lśniąca w słońcu biała kopuła zwieńczona złotym szczytem. Z łatwością rozpoznaję kształt stupy. Patrzę w zachwyceniu. Słońce mnie razi, ale kątem oka dostrzegam tłum ludzi tworzący jakby wstęgę, która mieni się kolorami i oplata biel.


Powoli oswajam się z jasnością, przecieram załzawione oczy  i odzyskuję wyrazistość wzroku, dopiero wtedy rozpoznaję szczegóły budowli i kształty przesuwających się dookoła stupy ludzi. Nad ich głowami łopoczą flagi modlitewne. Powietrze wypełnia dźwięk kręcących się młynków, z wysoka patrzą na nas Wszechwidzące Oczy Buddy. Jestem gdzie miałam być, jestem w świątyni Boudhanath.


To najważniejsza buddyjska świątynia w Katmandu. W 1979 roku wpisana została na listę Światowego Dziedzictwa Kulturowego UNESCO. Jej stupa, zbudowana na planie mandali, jest ogromna. Średnica kopuły wynosi 35 metrów co czyni ją podobno największą w całej Azji. 


W 2015 roku podczas trzęsienia ziemi stupa poważnie ucierpiała. Na szczęście zdołano przywrócić już jej dawną świetność, a czyste, żywe kolory, złoto i nieskazitelna biel znowu wprawiają w zachwyt. Szkoda, że wciąż jeszcze pozbawiona jest iglicy, która czyniłaby ją jeszcze dostojniejszą. 


Data powstania świątyni jest niezwykle trudna do ustalenia i wciąż trwają o to spory, ale powszechnie uważa się, że ponad 2000 lat temu było już tu miejsce kultu religijnego. 

Dziś Boudhanath stanowi jedno z ważniejszych miejsc buddyzmu na świecie, a dla Tybetańczyków jest miejscem najświętszym poza Tybetem. Odkąd ich ojczyzna jest okupowana przez Chińczyków, którzy znacznie ograniczyli swobody religijne zaczęło osiedlać się tu coraz więcej uchodźców a wokół powstały liczne mniejsze świątynie i klasztory. Tybet wypełnił po brzegi ten kawałek ciasnej nepalskiej ziemi. 


Patrzę na mijających mnie ludzi. Większość z nich to Tybetańczycy.  Mają inne rysy twarzy i wyróżniają ich narodowe stroje. Mnisi ubrani są w bordowe szaty, w większości mają ogolone głowy. Kobiety noszą ciemne sukienki lub czarne spódnice, białe lub czerwone bluzki, fartuchy i charakterystyczne nakrycia głowy. Wiele z nich ma długie, czarne włosy zaplecione w warkocze. 



Wszyscy w milczeniu okrążają stupę, co jakiś czas odpoczywając na pobliskich ławeczkach. W dłoniach trzymają buddyjskie różance. Patrzę jak nieprzerwanie przekładają w palcach ich koraliki. Przybywają tu tłumnie. Wierzą, że stupa obdarza pielgrzymów nadzwyczajną mocą oczyszczania. Według wierzeń w środku zamurowane są relikwie słynnego Buddy Kaśjapy, który żył tu ponad 200 lat przed naszą erą. 




Po niewielkich schodkach wchodzę na jeden z trzech tarasów i wraz z rzeką pielgrzymów okrążam stupę. Idę powoli, co chwilę przystaję, robię zdjęcia. Wiem, że dla większości ludzi nie jest to zwykły spacer. Staram się nie naruszać modlitewnej atmosfery, sama też czuję wyjątkowość tej chwili i poddaję się jej bez wahania. Gdzieś z oddali dochodzi dźwięk mantry Om Mani Padme Hum, z wysoka wciąż patrzą Wszechwidzące Oczy Buddy a promienie popołudniowego słońca tańczą na sznurach kolorowych flag modlitewnych. 


Patrzę na otaczające plac kamieniczki. Mają w większości odnowione fasady a kolorowe szyldy zachęcają do zakupów. 



Sporo tu sklepów z wyrobami tybetańskimi i okolicznościowymi pamiątkami. Można ty kupić tybetańskie maski, młynki i flagi modlitewne, różance, liczne thanki, wisiorki i mnóstwo innych drobiazgów i ozdób, o których nie mam pojęcia do czego mogą służyć.





 Wszystko jest piękne, egzotyczne, przepełnione tybetańskim powietrzem, duchem buddyjskiej filozofii, ale nie mam ochoty na zakupy, wolałabym raczej przysiąść i chwilę odpocząć w jednej z tutejszych kafejek. Czas jednak nieubłaganie ucieka. Robi się coraz później. Pora wracać.

Kierujemy się do wyjścia gdy dochodzą nas rytmiczne dźwięki bębnów a potem coraz wyraźniej słychać męski chór recytujący mantry. Bez wahania podążam za głosami i wchodzę do niewielkiej buddyjskiej świątyni mieszczącej się w jednej z kamieniczek. W środku jest nadzwyczaj kolorowo. Ściany pokrywają liczne ornamenty i kwiatowe zdobienia w ostrej czerwieni, żółci z dodatkiem błękitu, zieleni szmaragdowej i ultramaryny. U progu wita nas znajomy zapach kadzidełek, od razu wprowadza mnie w odpowiedni nastrój. Szerokimi schodami idę na pierwsze piętro. Tam na wprost ogromnego balkonu z cudownym widokiem wprost na  stupę Boudhanath widzę salę modlitewną wypełnioną wiernymi. 



Przez dwuskrzydłowe, drewniane drzwi, otwarte na oścież zaglądam do środka. Trwa meddytacja. Na wprost widzę złoty posąg Buddy. Przed nim kilka osób siedzi na poduszkach. Po obu stronach przy niskich długich stołach zasiadają mnisi i śpiewają mantry. Właściwie trudno to nazwać śpiewem to raczej monotonna śpiewna recytacja, w szybkim rytmie bębnów, co jakiś czas przerywana pojedynczym męskim głosem lub dźwiękiem dzwonków, talerzy i długich trąb, które leżą na stolach przed niektórymi mnichami.  



Znowu nic z tego nie rozumiem, ale stoję jak zahipnotyzowana. Wszystko we mnie drga w rytmie dźwięków mantry, powietrze wypełnia ostra woń kadzidełek, zewsząd otaczają mnie wymalowane na ścianach sceny z życia Buddy i cudownie kolorowe thanki z  mandalami, moja dusza tańczy... 

Wtem jeden z mnichów przyjaznym gestem zaprasza mnie do środka, pokazuje wolne poduszki. Przecząco kiwam głową ale mam wielką, ogromną ochotę usiąść tu na chwilę, zapomnieć się, zagubić w tym śpiewie wszystkie swoje myśli…  Niestety moi współtowarzysze już są na zewnątrz… czas i na mnie.

Na dole ostatni raz patrzę na Wszechwidzące Oczy Buddy… 


Niebo nad nami różowieje, znikają wszystkie kolory a ostra biel stupy rozpływa się w ciepłym blasku zachodzącego słońca. Powoli wszystko miesza się i zlewa w szarości wieczoru, nawet złoto zaczyna tracić swój blask. Za chwilę zrobi się ciemno. 

Moje serce wciąż bije w rytmie mantry...










Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...