Misa dźwiękowa - to fizyka nie magia


Próbuję ułożyć w słowa własne uczucia, ale jak opisać wszystko to co mnie tu spotyka. Jak oddać nieustanne zaciekawienie, niedowierzanie i rosnący szacunek dla tutejszych wartości i obrzędów, których nie rozumiem a przecież wciąż doświadczam każdego dnia…  

Dzisiaj tu, w tym malutkim zakładzie rzemieślniczym, w samym sercu Patan dotykam i czuję jakąś tajemnicę, magię ukrytą w zwykłej metalowej misie i zupełnie nie przekonują mnie słowa nepalskiego rzemieślnika, który z lekkim uśmiechem na twarzy kolejny już raz powtarza jak mantrę “to nie magia, to fizyka”. 

Dla mnie to wciąż magia…


Przyzwyczaiłam się do tego,  że Nepal mnie zadziwia, zewsząd otacza duchową aurą, co rusz wyjawia jakieś sekrety, prowadzi w świat o którym nie mam pojęcia. Dziś jest nie inaczej. Jestem w starej kamienicy, malutkim, ciasnym pomieszczeniu do którego wchodzi się przez niskie drewniane drzwi chyląc głowę i przestępując wysoki próg. Otaczają mnie liczne półki, regały wypełnione ciasno poustawianymi metalowymi misami, różnej wielkości ale jednego przeznaczenia. To misy dźwiękowe, które można spotkać w Nepalu, Butanie, Indiach i Tybecie a znane są podobno na całym świecie, wykorzystywane  w muzykowaniu, jodze, medytacji, relaksacji, naturo-terapii.  

Jak mogłam o nich nie słyszeć? 

Od tysięcy lat mędrcy i szamani w różnych miejscach kuli ziemskiej dobrze wiedzieli jak wykorzystywać dźwięki do celów rytualnych. Tu w Nepalu tradycje związane z misami dźwiękowymi przetrwały do dziś, do dziś wytwarza się je ręcznie, metodą znaną od wieków, przekazywaną z pokolenia na pokolenie w rodzinach, w malutkich zakładach rzemieślniczych.


Każda misa to praca kilku osób. Wytwarza się je ze stopu przynajmniej siedmiu metali: złota, srebra, rtęci, miedzi, żelaza, cyny i ołowiu. Receptura uwzględniająca odpowiednie proporcje ma podstawowe znaczenie dla jakości dźwięku, ale nie tylko to jest ważne, podobno liczy się w zasadzie wszystko, każdy etap pracy z misą. 

Z zaciekawieniem patrzę na niewielką bryłę metalu i słucham opowieści jak rozgrzewana w piecu do 1200 st Celsjusza, rozbijana przez kilku mężczyzn wielkimi młotami powoli przybiera odpowiedni kształt. Miliony uderzeń, ciągłe rozgrzewanie metalu, nieprzerwana troska o formę, grubość ścianek, potem warstwa roztworu himalajskiej soli, hartowanie w zimnej wodzie, polerowanie, zdobienie i misa gotowa. Godziny ciężkiej pracy, doświadczenie zdobywane latami i receptura sprzed tysięcy lat, to jest recepta na sukces, bo misy wytwarza się w Nepalu od 11 w przed naszą erą. 


Te prawdziwe, wytwarzane w ten właśnie tradycyjny sposób potrafią wiele (na straganach sprzedaje się też tanie, maszynowe podróbki dla turystów, ale ich jakość jest odmienna), mogą jednocześnie emitować kilka różnych tonów i to przez kilka lub kilkanaście minut, w zależności od wielkości misy. Potrafią naśladować dźwięk om, który według tutejszych wierzeń jest świętą sylabą, absolutem, dźwiękiem powstania wszechświata. Potrafią poruszyć ciało, serce i duszę. Jak? O tym mam się przekonać już za chwilę. 


Zgłaszam się na ochotnika do demonstracji działania misy dźwiękowej. Siadam na niewielkim stołeczku, zamykam oczy. Słyszę jak nasz gospodarz mówi “ tak leczy się miedzy innymi migrenę, depresję, bezsenność” i nakłada mi misę na głowę. Zanim zdążę pomyśleć jak niedorzecznie wyglądam, słyszę uderzenie w metalową ściankę, powstaje delikatny dźwięk, który przyjemnie nasila się i rozchodzi dookoła, dźwięczy już nie tylko w moich uszach, czuję jak wibruje, delikatnie obejmuje moją głowę, szyję, całe ciało. Czuję go wszędzie gdy dochodzi do mnie następne uderzenie, i jeszcze jedno, i znowu. Dźwięki i wibracje otulają mnie ze wszystkich stron, nakładają się na siebie, przenikają, wzmacniają nawzajem i wyciszają. Jestem w nich zanurzona jak w kąpieli, czas zwalnia, wszystko wiruje, unosi się, myśli odpływają. Zapominam gdzie jestem. 



Gdy wszystko cichnie słyszę “ open your eyes”. Otwieram oczy,  powoli wraca do mnie tu i teraz, znowu jestem w małym warsztacie rzemieślniczym. 

Patrzę jak nasz gospodarz trzyma w ręce misę, którą przed chwilą miałam na głowie. Drugą ręką podnosi ze stolika dwie drewniane pałki. Jedną obleczoną czerwonym filcem, tej używał przed chwilą i drugą czarną pokrytą skórą. Ta czarna używana jest w medytacji, dzięki niej można uzyskać dźwięk om. Kilkoma okrężnymi ruchami pociera brzegi misy tak jak my czasem pocieramy zwilżonym placem krawędź kieliszka. Powoli z misy wydobywa się bardzo niski, przeciągły odgłos, który brzmi jak śpiewana przez męski chór sylaba ooooommm. Dźwięk staje się głośny, przenikliwy, ma wielką siłę a jej energię mogę poczuć na odległość przybliżając rękę do misy. Znowu słyszę znajome zdanie “to nie magia to fizyka, to wibracje”

Nadchodzi czas na masaż dźwiękiem, rytuał stosowany przy bólach kręgosłupa, zwiększonym napięciu mięśniowym, stresie. Znowu siedzę wyprostowana. Czuję jak grająca misa wibruje przykładana do różnych części moich pleców; wzdłuż kręgosłupa, w okolicy łopatek, stawów barkowych. 



Wyraźnie słyszę znajome dźwięki, po chwili dołączają do nich przyjemne doznania fizyczne. Czuję mrowienie a potem moje mięśnie zostają wprawione w delikatne drgania. Z każdym dotknięciem misy miliony fal przechodzą przez moje ciało. Wypełnia mnie spokój i harmonia, wszystko drga w rytm dźwiękowych wibracji. Czuję rozluźnienie. Jest mi dobrze. 

Otwieram oczy, słyszę po raz kolejny “To nie magia to fizyka, zobaczcie jak to działa”. Gospodarz podchodzi do misy wypełnionej wodą i pociera skórzaną pałeczką zupełnie tak samo jak poprzednio,  nie uzyskuje tym razem jednak dźwięku, ale dzieją się inne czary. Woda wypełniające misę powoli zaczyna się zmieniać, jakby wrzała a tysiące kropli zaczynają podskakiwać i opadać, prześcigając się wzajemnie w tym szalonym tańcu. Co to za niewidzialna siła wypycha je z misy i zmusza do tańca?


To rezonans - tłumaczy mężczyzna. Każdy może tego dokonać. Spróbujcie - zachęca. Bez wahania biorę drewnianą pałeczkę do ręki i mocno przyciskając do brzegu misy przesuwam kolistym ruchem dookoła krawędzi. Nie mogę uwierzyć w to co widzę. Ja też mogę tego dokonać. 

Woda jest doskonałym przewodnikiem drgań a nasze ciało zawiera w 70% wodę. Wibracje misy dźwiękowej oddziałują w ten sposób na  każdą komórkę naszego ciała, dostarczając subtelnej, zdrowej energii. 


Nepalczycy chorobę traktują jako zaburzenie energetyczne, blokadę jednej z siedmiu czakr, które mamy w sobie. Wierzą, że dzięki wibracjom misy dźwiękowej  można odblokować chorą czakrę i w ten sposób przywrócić prawidłowy przepływ energetyczny, odzyskać zdrowie. 

Po tym wyjątkowym pokazie, po wrażeniach obcowania z misą dźwiękową długo nie mogę ochłonąć i tylko tym tłumaczę sobie dlaczego nie dokonałam żadnego zakupu. Do dziś żałuję.

 Na szczęście pozostały wspomnienia, zdjęcia i Pamiętniczek a misę na pewno kupię następnym razem...




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...