Jak odnalazłam swoją Thankę i całkiem nowe Marzenie


Gdy weszłam do środka jej drobna, skulona postać od razu zwróciła moją uwagę. Siedziała na ziemi tuż przy oknie nieruchoma, zastygła, milcząca. Jej lewy profil mocno rozjaśniało światło słonecznego dnia a ona roztaczała wokół siebie jego blask, który ostro kontrastował z ciemnym pomieszczeniem galerii, galerii będącej jednocześnie szkołą, szkołą jakich wiele w Nepalu - “Szkołą Malowania Thanki”. 

Patrzyłam na nią z prawdziwą przyjemnością i ciepłym uśmiechem w sercu. Lekki paszminowy szal, który miała zarzucony na ramiona z podobną czułością otulał jej ciało i miękko opadał na podłogę. Czarne krótkie włosy posłusznie układały się w zgrabny kucyk z tyłu głowy a przydługa grzywka falowała wokół czoła i policzków. Twarz rozjaśniał ledwie widoczny a łatwo wyczuwalny uśmiech. Lekko spięte czoło zdradzało spokojne skupienie, które przenosiło się na sam koniec cieniutkiego pędzelka. Trzymała go pewnie w prawej dłoni i lekkimi, rytmicznymi ruchami cierpliwie wypełniała kolorem naniesiony na płótno wzór. Nie wiem czy miała świadomość naszej obecności. Nie spojrzała na nas ani razu, ani wtedy gdy ostrożnie nabierała pędzlem farbę, ani później gdy jej nadmiar wycierała w niewielką ściereczkę. 


Od razu stała mi się bliska, jak bliskie są znajome chwile szczęścia i wyjątkowe wspomnienia. Jej widok miał dla mnie smak twórczego zapomnienia, tych cudownych chwil kompletnego zatopienia się w tym co robię, gdy czas mija mi niepostrzeżenie i w zasadzie nic się nie liczy. Ona pracowała w ten właśnie sposób, całą sobą oddana tej jednej chwili.


Przed nią na podłodze stała kwadratowa rama, rozpięte na blejtramie jasne płótno, z wyrysowanym czarną linią wzorem. Nie wiem dokładnie co on przedstawiał, z pewnością nie był to zarys mandali, raczej jakieś sceny opowiadające historie z życia Buddy. Widziałam tylko jego fragment, ten nad którym właśnie pracowała. Kolory, których używała nie były dla mnie oczywiste, fiolet miał zbyt chłodny odcień błękitnego nieba a zieleń zbutwiałe ciepło południowej granicy Nepalu. Z przyjemnością jednak patrzyłam jak światłem i cieniem, tworzy kształty pojedynczych płatków, listków, oczywiste kontrasty i prześwity, całą bogatą formę kwiatostanów.


Była młoda, mogła mieć niewiele ponad dwadzieścia lat. Jej europejskie rysy twarzy zdradzały, że nie jest stąd, jest tu być może na chwilę, krótką chwilę życia, którą zapragnęła wypełnić twórczością, nauką i medytacją bo malowanie thanki to swoista modlitwa. 

Thanka jest tradycyjnym obrazem o głębokiej treści religijnej. Przedstawia sceny z życia Buddy lub mandale, mające w buddyzmie swoje wyjątkowe znaczenie. Powstaje według ściśle określonego i powtarzanego niezmiennie od wieków kanonu. Thanki maluje się pod okiem mistrza. Tu nic nie jest przypadkowe, wszystko ma sens i określoną symbolikę. Kolory, proporcje, atrybuty, tło a nawet ułożenie dłoni czy obecność księżyca lub słońca, to wszystko coś oznacza. 


Bardzo przypomina mi to zasady pisania ikon, z którym zetknęłam się już jakiś czas temu. Tradycja, kanon, symbolika, naturalne pigmenty uzyskiwane z ziemi, startych skał, świata roślin i zwierząt, żmudnie rozcierane później w glinianych moździerzach a także złoto nadające obrazom boski wymiar to wszystko jest zaskakująco spójne. 



Różnice dotyczą oczywiście religijnej treści, podłoża (zamiast na desce tu maluje się na płótnie) i rodzaju tempery jako rozpuszczalnika pigmentów (tu stosuje się temperę wodno-klejową uzyskiwaną z kości jaka zamiast tempery jajecznej, używanej do pisania ikon) ale to przecież szczegóły. 



Gdy to wszystko sobie uświadomiłam, nagle  dotarło do mnie jak bardzo chciałabym tak jak ona siedzieć tu okryta paszminowym szalem, wśród wielu innych uczniów z całego świata, z niewielkim pędzelkiem w prawej dłoni, skupiona, całkowicie pochłonięta swoją pracą, nie widzieć i nie słyszeć nic, tylko malować swoją thankę, thankę z mandalą, bo wszyscy moi znajomi wiedzą i nikogo już nie dziwi, że ja po prostu kocham mandale.


Rozglądam się dookoła. Galerię wypełniają różnej wielkości thanki porozwieszane na ścianach. Na podłodze stoją stosy zwiniętych rulonów, to też namalowane thanki, tylko jeszcze nie oprawione. Tradycyjnie malowidła obszywa się tkaniną i nadaje formę łatwego do przenoszenia zwoju, ale tu w Nepalu sprzedaje się je także jako obrazy oprawione w ramę. 






Kilka kroków dalej na niewielkim stoliku znajduję warsztat pracy tutejszych artystów. Są tu pędzle, kolorowe pigmenty i liczne moździerze służące do ich rozcierania a za nim zdjęcie Dalajlamy XIV, który zdaje się czuwać nad tym wszystkim.



Obok stoją płótna naciągnięte na ramy. Na jednym z nich mistrz rysuje wzór mandali. Widzę koło i dwie przekątne kwadratu, które przecinają się w samym centrum obrazu. To z tego miejsca powstaje skomplikowany wzór bo słowo mandala w sanskrycie oznacza “ centrum i to co wokół”


Każda Mandala jest okrągłym, kolorowym obrazem o bardzo bogatym wzorze, połączeniem licznych kół i kwadratów układających się w wielowymiarowy rysunek, który może naśladować labirynty, różne figury geometryczne lub znane nam formy ożywionego i nieożywionego świata. Swoją bogatą treścią i kolorystyką mandale natychmiast przyciągają wzrok i czarują, ale potrafią też i zadziwić. Wystarczy podejść kilka kroków bliżej by odkryć coś nowego, im bliżej tym więcej szczegółów, im jeszcze bliżej tym łatwiej ujrzeć nowe zaskakujące formy, które wypełnione są jeszcze mniejszymi detalami. Na końcu widać tak malutkie drobiazgi, że zapewne były malowane pędzelkiem o grubości kilku włosów. Taka mandala to piękny dowód kunsztu, niebywałego talentu, ludzkiej cierpliwości i żmudnej pracy.  To także przykład jak chaos szczegółów może układać się w harmonijną formę. 


Tu nic nie jest przypadkowe i bez znaczenia. Koło oznacza niebo i nieskończoność, kwadrat zaś to co ziemskie i ludzkie. Ich wspólny środek oznacza miejsce gdzie wszystko zaczyna się i kończy a całość stanowi prastary symbol jedności. Mandale można traktować także jako obraz naszego życia, drogę do oświecenia gdzie centrum mandali jest nirwaną, celem ludzkiego pielgrzymowania. 

W buddyzmie wykonywanie i oglądanie mandali jest formą medytacji. Thanki z mandalami można spotkać w wielu buddyjskich świątyniach, gdzie stanowią charakterystyczny wystrój i sprzyjają medytacji a także w domach wiernych, gdzie wyznaczają miejsce modlitwy i chronią domowników. 


Mandale mają także moc terapeutyczną, co odkrył współczesny nam psycholog Carl Gustaw Jung. Był zafascynowany tymi obrazami, uznawał je za odzwierciedlenie wnętrza człowieka. Dowodził że w tych skomplikowanych wzorach odbija się całe złożone spektrum ludzkiej psychiki, od świadomości po nieświadomość. Rysowanie mandali było jednym z elementów stosowanych przez niego terapii.


Moje zainteresowanie i miłość do mandali rozpoczęły się wraz z pierwszą wyprawą do Azji i trwają nieprzerwanie do dziś. 

Już za chwilę, z wielką radością zabiorę stąd do domu piękną mandalę oprawioną w czerwone, bogato zdobione płótno. Nie wybierałam jej długo. Przekonała mnie intencja tego obrazu, to mandala pokoju zaprojektowana przez samego Dalajlamę XIV. Zobaczcie jaka jest piękna.


Mam nadzieję, że wniesie w moje życie spokój i harmonię. Może sprawi, że wrócę tu i spełni się moje marzenie. Zabiorę stąd thankę z własnoręcznie namalowaną pod okiem jakiegoś mistrza mandalą. 






2 komentarze:

  1. Pięknie napisałaś, z czułością i miłością. Jestem pewna, że wniesie w Twoje życie spokój i harmonię. Na wywiezienie ikony (z Rosji) trzeba mieć pozwolenie, a jak jest z mandalą?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję za miłe słowa i podpowiedź o przestawionych literkach (już poprawione). Moja mandala jest ze mną cały czas i zawsze kiedy na nią spoglądam coś się we mnie uśmiecha. To ważne bo różnie przecież bywa w życiu... A przywiozłam ją do kraju bez problemu, nie jest zabytkowa.

      Usuń

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...