Święte Pashupatinath


Otacza mnie barwny tłum. Wszystko wydaje mi się takie niezwyczajne. A jednak dziwię się, gdy trochę dalej w bramie malutkiej świątyni widzę dwóch mężczyzn. Wyglądają jak z kolorowych ilustracji „Baśni tysiąca i jednej nocy”. Odziani w jaskrawo czerwone dhoti i długie luźne koszule, ozdobieni sznurami korali, niosą na głowie płócienne worki, które miękko opadając układają się na kształt ogromnych, kolorowych turbanów. Patrzę zadziwiona. Żółto-pomarańczowy szal jednego z nich, niczym ptasie pióra delikatnie kołysze się w rytm kroków. Spod udrapowanej na biodrach tkaniny wystają im chude łydki a bose stopy wciśnięte w czarne klapki posuwistym ruchem prowadzą ich wprost na kamienny mostek ku świątyni Pashupatinath. Są jak kolorowe egzotyczne ptaki. Ich widok nadaje moim myślom ekscytujący smak podróży.


Podnoszę wzrok. Na drugim brzegu rzeki złocony dach pagody Pashupatinath przez krótką chwilę świeci się nagłym promieniem słońca. Nad resztą świątynnych zabudowań niebo wciąż pozostaje połyskliwie nieprzejrzyste. Zimna biel chmur osiada dreszczem na moich barkach. Ciągle jeszcze jest chłodno mimo, że to już prawie południe. 


W tłumie pielgrzymów płynę ku wejściu. Przy świątynnej bramie starsza kobieta maluje chętnym czerwony znak tika na czole. To tzw trzecie oko, dodatkowy zmysł pozwalający odczuwać rzeczy, których nie da się zobaczyć. Gdy patrzę na nią z daleka, przyjaznym gestem zaprasza mnie do siebie. Z jej oczu płynie dobroć. Przypomina mi kogoś, kogo dawno już nie ma. Uśmiecham się i przecząco kiwam głową, nie mam odwagi na czerwony znak na czole, czuję się tu zbyt obco. 



Wchodzę na świątynny dziedziniec. Brukowany plac otacza mur i liczne zabudowania. Siedzą tam żebracy i handlarze.  Sprzedają jakieś ziarna z wielkich worów, świece i lampki. Nie ma zbyt wielu chętnych na zakupy. 

Na dziedzińcu za to jest tłoczno. Ludzie zdają się przemieszczać we wszystkich kierunkach. Ten płynny ruch od czasu do czasu wyraźnie zakłócają turyści. Ich obiektywy zachłannie poszukują atrakcji. 




Gdzieś tu znajduje się najświętsza w całym Nepalu hinduska pagoda, poświęcona Panu Zwierząt Pashupati, który jest wcieleniem samego boga Siwy. Tuż przed pagodą znajduje się podobno wielki, złoty posąg świętego byka Nandi, który gdy trzeba służy bogu Siwie jako środek transportu. Mnie niesie tłum pielgrzymów. Zmierzamy wprost ku wejściu do świątyni Pashupatinath. 


Idziemy powoli. W zgęstniałym od ludzi powietrzu gubię własne kroki. Co chwilę potykam się o jakieś śmieci, foliowe torby szeleszczą pod nogami. Brodzę w grubej warstwie ziaren, które miękko pokrywają świątynny bruk. Nie rozumiem tego bałaganu. 


Patrzę przed siebie, nad głowami ludzi widzę żółty budynek, jakby bramę i gdzieś w oddali dachy pagody. Całość nie wydaje mi się szczególnie dostojna. Świątynia oblepiona ze wszystkich stron licznymi zabudowaniami, ukrywa się gdzieś za nimi i gubi swoją świętość. Widzę tylko złoty dach, ale szare niebo nie dodaje mu dziś majestatu. Już niedaleko. Przy wejściu tłoczą się ludzie. W progu zatrzymuje mnie widok ogromnej tabliczki z napisem “Hindu only” i człowiek, który znudzonym wzrokiem pilnuje aby turyści nie wchodzili do środka. Nieuchronnie zdradza mnie stój, brak czerwonego znaku na czole i aparat fotograficzny na szyi. Zawracam niezadowolona.

Chwilę stoję gdzieś na uboczu zapatrzona w dal. Otula mnie woń kadzideł. Powietrze faluje głosem tysięcy niezrozumiałych słów. Moja samotność jest zimna i szorstka. Rośnie we mnie smutek. Nie wiem gdzie iść, nie widziałam najważniejszej świątyni, nie rozumiem co tutaj się dzieje. Dookoła mnie tłum pęcznieje i rośnie. Ktoś potrąca mnie niechcący. 
Odchodzę. 


Znowu brodzę w grubej warstwie różnych zbóż. Wciąż się dziwię. Jeszcze nie wiem, że dziś jest wyjątkowy dzień, po wyjątkowej nocy i rozrzucanie zboża to część świątecznej tradycji. Omijam porzucone śmieci i szeleszczące woreczki. Z wdzięcznością patrzę na małpy, które szukając smakołyków usuwają mi je spod nóg. Wraz z pątnikami podążam kamiennymi schodami. Nie wiem dokąd idziemy. Nie wiem czego się spodziewać. 


Nagle zza wysokich drzew moim oczom ukazuje się rozległy zielony plac a na nim prawdziwy piknik. Ludzie siedzą na ziemi, jedzą, piją, rozmawiają. Głośno krzycząc biegają dzieciaki. Ktoś leży na suchej, pożółkłej trawie próbując zasnąć. Jest radośnie, rodzinnie i kolorowo. 



Barwne stroje kobiet ożywiają przestrzeń a ich soczysta czerwień krzyczy śmiałą jaskrawością. Święte krowy potulnie leżą pomiędzy ludźmi. Nikt ich nie przegania. Małpy wolą trzymać się z daleka, mimo że sporo tu rozrzuconych śmieci i resztek jedzenia. 



Wtem nagły powiew wiatru porusza leżące na trawie plastikowe woreczki. Uniesione na chwilę w powietrze, wirują beztrosko a potem delikatnym tańcem opadają na ziemię. Zamykam oczy. Dziwna ta świątynia. 



Dookoła mnie powietrze pachnie ostrymi przyprawami. Liczne polowe kuchnie i grille kuszą zapachem ryżu, curry i smażonych warzyw. 


Gdzieś dalej sprzedawcy kolorowych baloników i ruchliwych wiatraczków nawołują do zakupu. Jeden z nich podchodzi do mnie. Chwilę rozmawiamy. Wtedy wszystko się wyjaśnia. 


Wczoraj o zmierzchu rozpoczęły się tu doroczne uroczystości święta Bala Chaturdasi, podczas którego hindusi modlą się za członków swoich rodzin zmarłych w ubiegłym roku. Przybywają tu do Pashupatinath, gdzie pożegnali swoich bliskich na kremacyjnym stosie. Przy zapalonych lampkach oliwnych recytując mantry czuwają cała noc. Następnego dnia, jeszcze przed świtem biorą kąpiel w świętych wodach rzeki Bagmati. Potem w rytualnym marszu udają się na przeciwległy brzeg rzeki i wracają do świątyni. Po drodze rozrzucają bóstwom ziarna siedmiu zbóż. Głęboko wierzą, że odprawiane rytuały zapewnią ich bliskim bezpieczne miejsce w niebie i przyniosą spokój wszystkim duszom, które tego potrzebują. Wraz ze wschodem słońca kończą się religijne ceremonie. Przychodzi czas na odpoczynek i posiłek w gronie najbliższych. 


Teraz gdy już wiem co tu się wydarzyło, inaczej patrzę na wszystko. Rozumiem ten dzisiejszy bałagan i piknik w świątyni. Złagodniałam. Nie złoszczę się już i nie dziwię. Czuję spokój a nawet więź łączącą mnie z tymi ludźmi. W moim kraju też przecież obchodzimy Zaduszki, może trochę inaczej, ale w ten szczególny dzień także pamiętamy o naszych zmarłych. 

Gdy wracam na świątynny dziedziniec widzę żołnierzy porządkujących teren. Za chwilę będzie tu czysto i normalnie, tak jak bywa w świątyni.


2 komentarze:

  1. Bardzo fajne zdjęcia, ale to tekst mnie urzekł. Niesamowicie piękny, jak i wciągający. Zbudowałaś napięcie, chęć poznania Twoich dalszych odczuć. Niesamowicie fajny tekst, brawo. Życzę cudownego nowego roku. :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Bardzo dziękuję za miłe słowa. Cieszę się, że podobały się zdjęcia i tekst. Pozdrawiam i przesyłam najlepsze noworoczne życzenia.

    OdpowiedzUsuń

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...