Tuż za rogiem Amazońska dżungla - notatki z Brazylii





Zaraz po śniadaniu idziemy na wycieczkę do dżungli. Naszym przewodnikiem jest ciemnoskóry Indichenas. Ubrany w długie spodnie z licznymi kieszeniami, ciężkie wysokie buty, przy pasie ma zawieszoną maczetę, na szyi sznur korali, w rękach trzyma długie dzidy i dmuchawki. Spotykamy się przy recepcji. Od razu groźnym spojrzeniem omiata nasze buty i tonem nie znoszącym sprzeciwu nakazuje przebrać na odpowiednie, inaczej nigdzie nie idziemy!


Posłusznie wracamy do pokoi i zakładamy ciężkie, zakryte buty z grubą podeszwą. Przy okazji wkładam jeszcze do plecaka pelerynę, wydawało mi się,że gdzieś w oddali słyszę jak grzmi.
Odpowiednio ubrani - buty(!), długie rękawy, długie spodnie - wypsikani przeciw komarom wychodzimy z naszego ośrodka szeroką ścieżką. Kilkadziesiąt metrów dalej skręcamy  w ….. krzaki.



Powoli zaczynamy czuć atmosferę dżungli. Przedzieramy się przez gęstwinę liści i gałęzi, omijamy zwalone drzewa. Robi się coraz ciemniej, dociera tu zaledwie 6% światła słonecznego. Chodzimy po opadłych liściach, ściółka jest tu jednak bardzo uboga. Jest ciepło, wilgotno i to sprzyja szybkiej wegetacji. Deszcze bywają bardzo gwałtowne i łatwo wymywają cenne składniki. Dlatego tak wielkim problemem jest wycinka lasów amazońskich. Dowiaduję się, że las wycięty nigdy się już tu nie odrodzi, ziemia jałowieje po 1-3 latach.



Idziemy wolno, co chwilę przystajemy. Oglądamy mrowiska zawieszone na drzewach i rozciągnięte między gałęziami. Widzę termitiery. Wysoko na drzewach skaczą małpy, niektóre chyba się nam przyglądają. Nasz przewodnik pokazuje nam korzenie podporowe, opowiada o wędrujących palmach. Zatrzymujemy się przy ogromnych ćmach (niektóre łudząco przypominają liście lub korę drzew), przyglądamy się mrówkom (dowiaduję się, że mrówki są prawie ślepe, w terenie orientują się tylko dzięki zapachom). Nasz Indianin zrywa jakieś liście i daje do spróbowania. Są bardzo gorzkie, to chinina, stosowana w leczeniu malarii. Widzimy też liany, przewodnik zrywa jedną z nich i zapala jak skręta. Pachnie jak kadzidełko, podobno ma właściwości znieczulające, co wykorzystują tutejsi uzdrowiciele.



Jesteśmy tak pochłonięci opowieściami i tym co widzimy, że nie zauważamy jak robi się zupełnie ciemno i odgłosy burzy są tuż przy nas. Zaczyna padać. Okrywamy się pelerynami, wyciągamy parasole, które skutecznie uniemożliwiają nam przemieszczanie się między drzewami. Nasz przewodnik nie boi się deszczu, z wielkiego liścia robi sobie ochronę na plecak, ale swój telefon na wszelki wypadek  oddaje mi na przechowanie pod pelerynę. Pada coraz mocniej w kilka chwil robi się prawdziwa ulewa - myślę, że to właśnie są gwałtowne deszcze, co wypłukują wszystko - żeby nas stąd nie wypłukały….




Deszcz jest ciepły. Mimo peleryn i parasolek moczy nas doszczętnie i przerywa dalszą wędrówkę. Po chwili wychodzi słońce.
Nad brzegiem Rio Negro suszymy się popijając lokalne piwo.

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...