Cataratas del Iguazu, araukaria i pomarańczowy Indianin - jesteśmy w Argentynie



Wcześnie rano przekraczamy granicę i żegnamy Brazylię. Kupujemy bilety i wchodzimy do Parque Nacional Iguazu po stronie argentyńskiej, tu znajduje się większość bo aż 70% wodospadów. Czeka nas więc tu sporo spacerowania i nowe atrakcje, choć bez tej największej i najbardziej znanej. Nie zobaczymy z bliska Garganta del Diablo, Diabelską Gardziel, ponieważ w czasie zeszłorocznej powodzi droga prowadząca na skraj przepaści i same platformy widokowe zostały zmyte i doszczętnie zniszczone.
Nie udało się jeszcze tego odbudować a szczątki budowli i rozmiary zniszczeń widzimy jeszcze w różnych częściach parku. Sporo już jednak naprawiono. Jak informuje nas przewodnik idziemy właśnie alejką oddaną do użytku turystów ledwie tydzień temu.





Poruszamy się wolno z mapką w ręku, staramy się nie przegapić  żadnych punktów widokowych. Ścieżki bywają ukryte wśród bujnej roślinności. Czasem trzeba wybierać w lewo czy w prawo, później łatwo się zgubić, coś przeoczyć.




Niektóre miejsca zapierają dech w piersiach, widoki są niesamowite. Czasem stoimy tak blisko wody, że nie sposób nie poczuć siły żywiołu. Huk wodospadów ogłusza, spieniona, wzburzona woda sprawia, że kręci mi się w głowie. Wszędzie pełno jest ludzi, jestem jednak tak oszołomiona, że prawie tego nie zauważam. Znowu bywam mokra i znowu łaskawe słońce doprowadza mnie i moje ubrania do porządku.




Przechodząc obok jednego z wodospadów zatrzymujemy się na chwilę. Przewodnik pokazuje nam rodzinę jeżyków. To one są symbolem Parku Narodowego po stronie argentyńskiej. Małe, dzielne ptaszki, co budują swoje gniazda na skałach tuż za wodospadem.




Nauczyły się jak bezpiecznie odnajdywać drogę między strugami wody. To codzienne narażanie się nie jest bez sensu. Żaden drapieżnik nie dotrze do gniazda za ścianą wody. Jaja i młode pisklaki są bezpieczne. Stoję, patrzę i podziwiam akrobacje tych małych lotników.





Tak mija nam praktycznie cały dzień. Wychodząc z parku czuję jak bardzo jestem zmęczona. Przeszliśmy sporo kilometrów, ale chyba najbardziej zmęczyły mnie tłumy turystów, którzy tak jak my wybrali dzisiejszy dzień na obejrzenie tego niewątpliwie jednego z najładniejszych cudów natury.


Przy straganach z pamiątkami widzę starszego pana, który rzeźbi coś w drewnie. Podchodzę bliżej, patrzę przez chwilę, zamieniam z nim parę słów. Pytam czy mogę robić zdjęcia.




Jestem oczarowana. Drzewo ma intensywnie pomarańczowy kolor. Dzięki pracy artysty powoli zamienia się w twarz Indianina. Podobają mi się te mocne rysy, szeroki, płaski nos i niesamowity wręcz kolor.  Przewodnik podpowiada mi, że to drzewo to araukaria, wiecznie zielone drzewo iglaste,  bardzo stare, pochodzące z epoki jurajskiej, z czasów dinozaurów. Rośnie tutaj w Ameryce Południowej i w Australii.




Na pamiątkę kupuję twarz Indianina z drzewa araukaria…. Od razu wiem gdzie będzie jego miejsce…

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...